No i jesteśmy po obchodach czwartej rocznicy katastrofy smoleńskiej. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie kolejny raport osławionej już komisji Antoniego Macierewicza. O tej katastrofie powiedziano już i napisano bardzo wiele, ale też bardzo wiele jest jeszcze niewiadomych, stąd ta niezwykła aktywność szefa wspomnianej komisji i jej „ekspertów”.
Jak można było przypuszczać, raport ten miał tyle wspólnego z nauką i przekazem merytorycznym, co niniejszy artykuł z Trylogią Henryka Sienkiewicza. Szef komisji przedstawił „dowody” na zaistnienie wybuchu w salonce Tu-154M (jeszcze przed niby-uderzeniem w „pancerną” brzozę), w której przebywał Prezydent RP. Polegały one na pokazaniu zdjęć, zakreśleniu na nich jakichś kółek, które mają niby-dowodzić, że wspomniany wybuch nastąpił przed słynną brzozą. Nie będę już rozpisywał się na temat innych „dowodów” tej speckomisji, typu: zgniecione puszki po napojach, kadr z animacji RIA Novosti pokazujący wybuch samolotu, czy… parówka pękająca podczas podgrzewania, która miała obrazować sposób zniszczenia kadłuba, bo są one najpewniej czytelnikowi znane.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Nie wiem, czy Antoni Macierewicz oraz jego polityczny guru Jarosław Kaczyński nie zauważają komiczności tego typu przedstawień? Każdy kolejny raport, każdy kolejny „dowód”, to tak naprawdę często zaprzeczanie poprzednim rewelacjom. Dla wielu rodzin ofiar tej tragedii to – tragikomedia. Jak powiedział jeden z klasyków: „tragedię od komedii dzieli niewielka różnica”.
Poza przedstawieniem tego typu niezbitych „dowodów” usłyszeliśmy też „gorzkie żale” niektórych (jak zwykle tych samych) członków rodzin tragicznie zmarłych w katastrofie. Żale te dotyczyły oczywiście wszystkiego i wszystkich, ale najbardziej dotykały „największego wroga” politycznego, czyli premiera Donalda Tuska. Były też apele do prezydenta Bronisława Komorowskiego.
Nie jestem politycznym fanem tych Panów, ale odezwy pod ich adresem w rocznicę śmierci najbliższych, nie miały nic wspólnego z bólem i cierpieniem po ich utracie a były jak zwykle swego rodzaju aktem politycznym. Pomijam fakt, że niektóre życzenia były absurdalne, jak na przykład to, że prezydent Komorowski ma wyjaśnić przyczyny katastrofy, czy ma przywrócić w świecie dobre imię generała Błasika.
Żeby była pełna jasność, sam nie jestem usatysfakcjonowany pracami komisji Millera czy prokuratury wojskowej badającej sprawę. Uwag można mieć wiele: od bylejakości prac na miejscu katastrofy (niedokładne przeszukanie i przekopanie miejsca) w wyniku czego przypadkowi ludzie po czasie znajdowali wiele przedmiotów, chaos kompetencyjny w początkowej fazie postępowania, brak obecności prokuratorów na miejscu zdarzenia, przewlekłość postępowania, działanie dopiero pod presją opinii publicznej, brak lub zła współpraca ze stroną rosyjską czy wreszcie zamiana ofiar w trumnach. Są to tylko niektóre zarzuty pod adresem tych instytucji (a nie mam w ręku akt sprawy czy materiału dowodowego), jednak przypuszczam, że można by sformułować ich wiele więcej znając sprawę bliżej.
Można więc zgodzić się z tezą, że w tak bezprecedensowej sprawie państwo polskie zawiodło i sam się do niej przychylam. Faktu tego nie można natomiast wykorzystywać do tak obrzydliwej gry politycznej. Chociażby (a raczej – przede wszystkim) z szacunku dla ofiar tej tragedii.
Co tak naprawdę stało się pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku? Najbardziej prawdopodobną hipotezą jest splot różnych wcześniejszych wydarzeń, składający się w jedną logiczną całość. Nikt nie wyciągnął wniosków z katastrofy samolotu CASA w styczniu 2008 roku. Nikt nie wyciągnął wniosków z sytuacji, jaka miała miejsce podczas tzw. incydentu gruzińskiego, kiedy to prezydent Lech Kaczyński nakazał pilotowi lądować w Tbilisi (II pilotem był wówczas kpt. Protasiuk, który prowadził Tu-154 podczas niefortunnej wyprawy do Smoleńska). Nikt nie wyciągnął wniosków po informacji o trudnych warunkach w Smoleńsku jeszcze przed startem z Warszawy 10 kwietnia. Nikt nie wyciągnął wniosków po informacji rosyjskich kontrolerów w Mińsku o małej widoczności na lotnisku. Wreszcie – nikt nie respektował przepisów i regulaminów obowiązujących w lotnictwie i do kabiny pilotów wchodziły osoby postronne. Miała więc miejsce zwykła polska bylejakość. Ten splot różnych wydarzeń przypomina w sensie przyczynowym katastrofę Titanica w 1912 roku.
Mimo tragizmu katastrofa stałą się przedmiotem gry politycznej. Odnoszę wrażenie (graniczące z przekonaniem), że w tej chwili stronom tej gry czyli PiS-owi i PO nie zależy już na szczegółowym wyjaśnieniu przyczyn i okoliczności katastrofy (choć te są w zasadzie znane), a to z prostego powodu.
Jak wiadomo, żadna z tych partii nie ma za wiele do powiedzenia społeczeństwu, w tym swoim wyborcom. Partie te, mimo to przewodzą w sondażach. Sprawa smoleńska jest więc paliwem dla obu tych partii, wywodzących się zresztą z tego samego środowiska politycznego. Programowo w zasadzie niczym się nie różnią. Różnica polega jedynie na stosunku do kościoła katolickiego i jego funkcjonariuszy (i to niewielka) oraz właśnie (co najważniejsze) podejścia do sprawy smoleńskiej.
Prawo i Sprawiedliwość zauważając wiele wspomnianych nieprawidłowości w oficjalnych badaniach katastrofy i nie mając nic do zaoferowania wyborcy, uczynił sobie z tego pole do ataków na przeciwnika politycznego. Platforma Obywatelska z kolei, chcąc zatuszować swe niepopularne poczynania i nieudolność rządzenia, celowo wdaje się w te utarczki słowne. Przy okazji – ustami Macierewicza – PiS ośmiesza się w oczach realnie oceniających przyczynę katastrofy, co tym bardziej odpowiada partii miłościwie nam rządzącej.
Jedni i drudzy tak „zaangażowali” w tę sprawę wyborców, że ci celowo zmanipulowani i spolaryzowani zapomnieli niemalże, że są jeszcze inne partie w tym nieszczęśliwym kraju.
Nie należy się więc spodziewać zmiany polityki obu tych partii. Niebawem czekają nas trzykrotne wybory więc oprócz kabaretowych i niezwykle złośliwych pod adresem przeciwnika spotów wyborczych, z ust polityków PO i PiS, poza narracją smoleńską, nie usłyszymy nic nowego.
Ale mam też dla wszystkich dobre wieści. Nie jesteśmy skazani tylko na PO-PiS, czy lewicowo–genderowo–tęczową sitwę. W sondażach regularnie już próg wyborczy przekracza Nowa Prawica Janusza Korwin–Mikkego, a więc jedyna partia prawicowa w Polsce. Jej notowania wciąż rosną i myślę, że jest to jedyna alternatywa dla Polaków dążących do normalności w tym kraju.
Foto: staszewski, PRS Team.net/commons.wikimedia.org