Serdecznie zapraszamy do zapoznania się z pierwszym fragmentem będącym zapowiedzią książki Stefana Korbońskiego „Bohaterowie Państwa Podziemnego – jak ich znałem” wydaną przez Wydawnictwo Prohibita.
Marszałek Maciej Rataj
Wróciwszy z kampanii wrześniowej 1939 roku do Warszawy, gdy stanąłem przed Ratajem w jego mieszkaniu na Hożej 14, tak bliskim mego w alei Przyjaciół 1, rozbitego przez bombę, zaskoczył mnie wygląd tego człowieka. Widziany przed paru tygodniami rosły, szczupły mężczyzna w sile wieku, o pięknych rysach twarzy, zamienił się w starszego, osiwiałego pana z bruzdami na policzkach i z zapuszczoną, szpakowatą brodą. Po chwili spostrzegłem lekkie, nieustanne drżenie głowy. Pierwsza myśl, że przegrana wrześniowa złamała go fizycznie.
Czytaj także: \"Spalić wiedźmę\". Nowa książka Magdaleny Kubasiewicz [fragment]
Usadził mnie w fotelu i rozpoczął tyradę, która wnet mnie przekonała, że się nie załamał psychicznie i jest w pełni sił umysłowych. Siedziałem teraz przed jednym z najwybitniejszych współczesnych przywódców politycznych, byłym ministrem oświaty, a następnie marszałkiem Sejmu. Słuchałem go nieprzerwanie przez parę godzin i ulegałem coraz bardziej jego głośnemu rozumowaniu i sile argumentów. Czułem, że do mnie mówi mąż stanu, cierpiący z powodu nagłej klęski. Przedstawił krytyczną przeszłość, przerażającą teraźniejszość i niepewną przyszłość, ale przede wszystkim postawił mi przed oczyma wizję nowej Polski. W jego przewidywaniach ukazała się jako niepodległa, demokratyczna i antysanacyjna. I z każdego słowa buchała wiara, że ten cel zostanie osiągnięty. Żegnając się ze mną, prosił, by go odwiedzać.
— Musimy się trzymać razem! — powiedział.
Wyszedłem pod dużym wrażeniem tego spotkania, widząc dla siebie i dla kraju aktualnego przywódcę, któremu można zaufać.
Rataja i jego rodzinę poznałem wkrótce po przeniesieniu się w roku 1929 z Poznania do Warszawy u mego ciotecznego brata i dożywotniego adwokackiego wspólnika oraz posła na Sejm z „Wyzwolenia”, dr. Zygmunta Gralińskiego. Rataj i jego córka Hanka, jej mąż Tadeusz Stankiewicz i synek ich Maciuś byli częstymi gośćmi u Gralińskich i z tego wywiązała się bliska przyjaźń. Rataj dowiedział się od Zygmunta, że dokonałem już wyboru ruchu ludowego, w którym widziałem siłę i przyszłość Polski i że jeszcze jako student prawa pracowałem w sekretariacie „Wyzwolenia” w Poznaniu, razem ze studentami Józefem Resztakiem i Józefem Kozmą. Wiedząc o mnie tak wiele, któregoś dnia zaprosił mnie na rozmowę i zaapelował o zaopiekowanie się Stronnictwem Ludowym w Łomżyńskiem, gdzie było ono bardzo słabe. Nie było to po myśli Gralińskiego, który wolał widzieć mnie zajętego w kancelarii adwokackiej, ale nie oponował. Zgodziłem się i zaangażowałem, z pensją płaconą z własnej kieszeni przez byłego posła Władysława Pragę, który osiedlił się w Łomży. W ciągu paru miesięcy ożywiliśmy stosunki do tego stopnia, że stronnictwo łomżyńskie zaczęto przodować w województwie białostockim i po dwóch latach zostałem kolejno wybrany najpierw prezesem powiatowym w Łomży, a następnie prezesem wojewódzkim w Białymstoku, ku wielkiemu zadowoleniu Rataja. Z biegiem czasu coraz bardziej się angażowałem i w roku 1930 wziąłem już udział w opozycyjnym ruchu Centrolewu, zaś w roku 1937 w strajku chłopskim, który ogłosiłem na masówce chłopskiej nad jeziorem Wigry, w sąsiedztwie klasztoru kamedułów.
Po paru dniach od wspomnianego na wstępie spotkania wybrałem się znów na Hożą 14, gdyż chciałem poinformować Rataja o moich planach. Wyjaśniłem mu, że czuję się niewykorzystany, jeśli chodzi o walkę z Niemcami. Jako oficer rezerwy i weteran trzech wojen uważałem za swój obowiązek opuścić Polskę i przez Węgry dotrzeć do Francji, do tworzonej tam przez Sikorskiego armii polskiej. Rataj spoważniał i położywszy mi na kolanach obie dłonie, odkrył przede mną tajemnicę:
— Niech pan nie rzuca kraju. Tutaj tworzy się konspiracja i ja pana upatrzyłem na swego najbliższego współpracownika.
Wychodziłem po godzinie znając główne osoby konspiracji, a więc generała Michała Karaszewicza-Tokarzewskiego, Mieczysława Niedziałkowskiego z Polskiej Partii Socjalistycznej i Leona Nowodworskiego ze Stronnictwa Narodowego. Zrezygnowałem z opuszczenia kraju bez dłuższego namysłu, gdyż konspiracja, o której sam myślałem nic o niej jeszcze nie wiedząc, bardziej mi odpowiadała, nie mówiąc o tym, że apelowała do romantyzmu i obiecywała Wielką Przygodę.
Na żądanie Rataja często go teraz odwiedzałem, mimo że ciągle natrafiałem na kogoś, kto szukał u niego rady i wskazówki. Tadeusz Stankiewicz nie wrócił jeszcze z wojny, więc z Hanką naradzaliśmy się, jak zmniejszyć napływ gości. Ostrzegałem Rataja, że to się może źle skończyć. Rozłożył ręce:
— Przecież nie mogę trzymać cały dzień zamkniętych drzwi.
Któregoś dnia trafiłem na wizytę księcia Janusza Radziwiłła. Rataj poznał mnie z nim, mówiąc z naciskiem o potrzebie kontaktu, co książę skwitował wymownym spojrzeniem i uściskiem dłoni. Miałem teraz przed sobą dwa piękne męskie typy. Rataj, syn chłopski ze wsi Rataje i książę Radziwiłł z zamku w Ołyce, a obaj tak podobni z męskiej urody, jakby wybici jednym stemplem. Hanka twierdziła, że cała wieś Rataje cieszy się podobnym wyglądem.
Wreszcie 28 listopada 1939 roku bomba pękła. Na Hożą 14 wpadło nad ranem gestapo. Stali nad Ratajem, jak się ubierał i zabrali go bez płaszcza i drobiazgów. Pierwsze pytanie samo się narzucało: czy już odkryto głowę konspiracji? Odpowiedź przyszła łatwo: za wcześnie. Rataj aresztowany, gdyż jest zbyt znaną, głośną i wybitną osobistością.
Hanka zaczęła czynić wszelkie starania, aby przyjść ojcu z pomocą. Nie było innej rady, więc postanowiłem odegrać rolę adwokata, którego zaangażowała rodzina Ratajów. Ubrany starannie i z piękną teczką w ręku, pozując na Niemca, spotkałem się przed gmachem gestapo w alei Szucha z Hanką i moją żoną Zosią i odebrałem od nich paczkę dla Rataja.
Do bramy ruszyłem pewnym krokiem. Żandarmi stuknęli obcasami i przepuścili bez słowa. Dobry początek! Wzięli mnie za Niemca. Po gmachu wędrowałem jakąś godzinę nienagabywany przez nikogo. Czyste korytarze, ruch na nich duży. Oficerowie i szeregowi gestapowcy w szarych mundurach, w koszulach khaki, kręcili się tu i tam z teczkami i papierami w ręku. Tu żandarmi prowadzą jakiegoś bladego mężczyznę ze stosem książek w rękach, które z trudem dźwiga. Łapię po drodze jego spojrzenie.
Ma nieprzytomne, nic niewidzące oczy. Widać, że tylko co aresztowany. Tam jakaś grupa cywilów z pistoletami maszynowymi w rękach, śmiejąc się głośno, wychodzi z pokoju. W dalszej wędrówce widzę jęczącą, pokrwawioną kobietę z wywróconymi do góry białkami oczyma, sprowadzaną, a właściwie ciągniętą w dół po schodach przez dwóch gestapowców. Na mnie nikt nie zwracał uwagi. Tracę powoli spokój i pukam do pokoju to tu, to tam i pytam moim kiepskim niemieckim, gdzie mógłbym się dowiedzieć o aresztowanym Macieju Rataju. Jedni odpowiadają uprzejmie, drudzy gburowato, że to nie tu. Wreszcie dostałem kartkę z numerem pokoju i zaczepiłem na korytarzu jakiegoś niedbale ubranego starszego cywila, który na moje pytanie, jak iść, odpowiedział po polsku:
— A o kogo panu chodzi?
— O byłego marszałka Sejmu Macieja Rataja.
— Cooo? To pan Rataj aresztowany? — dziwi się zaśliniony cywil.
Opowiadam co i jak, a widząc, że nazwisko Rataja zrobiło na nim wrażenie, proszę o pomoc.
— A jak się pan tu dostał? Kto pan jest?
Na moje wyjaśnienie pokręcił głową z powątpiewaniem i zaprowadził do drzwi z napisem Schutzhaft, niżej kartka z rangą SS i nazwiskiem Thiele. Zapukał i na gromki odzew wszedł zgięty w ukłonie. Za chwilę drzwi się uchyliły i kiwnął na mnie palcem. Za biurkiem ujrzałem stojącego oficera gestapo olbrzymiego wzrostu, który patrzył na mnie ostro i nieprzychylnie. Twarz przystojna, rysy regularne. Jeszcze dzisiaj bez trudu wywołuję ten obraz. Wyjaśniłem, o co mi chodzi, poprosiłem o doręczenie paczki Ratajowi i o wiadomość, za co został aresztowany. Olbrzym wyszedł i za chwilę wrócił z kartką z kartoteki w ręku. Z oczyma wlepionymi w kartkę krótko oświadczył, że Schriftsteller Maciej Rataj znajduje się w więzieniu na Dzielnej, gdzie mogę zanieść paczkę i powołać się na to, że on, Thiele, zezwala na jej doręczenie. Usiadł i zrozumiałem, że rozmowa skończona. To jednak było za mało, by wrócić do czekającej na ulicy Hanki, wziąłem więc na odwagę i zapytałem:
— Ale za co Maciej Rataj jest aresztowany i jak długo to potrwa?
Thiele spojrzał na mnie piorunującym wzrokiem, ale nim ryknął, już byłem na korytarzu. Uprzejmy cywil, który wypchnął mnie za drzwi, krzyczał mi ze złością wprost w twarz:
— Czyś pan zwariował?! Za samo takie pytanie można pójść za kratę! Zza drzwi dolatywało groźne mruczenie Thielego. Podziękowałem cywilowi, wskazał mi jeszcze drogę do wyjścia, przestrzegając przed zmyleniem jej. Za chwilę opowiadałem wszystko dwóm kobietom, które od paru godzin spacerowały po ulicy, modląc się już tylko o to, bym wrócił cały. Hanka natychmiast poszła na Pawiak, lecz paczki nie przyjęli.
Po paru tygodniach Rataj został zwolniony. Po powrocie poinformował mnie o badaniach dotyczących wyłącznie jego przeszłości, co wskazywało, że gestapo jeszcze nie trafiło na ślad konspiracji. Złożyłem mu sprawozdanie z mojej działalności podziemnej i kontaktów z Niedziałkowskim, generałem Tokarzewskim oraz pułkownikiem Roweckim i o posiedzeniach najwyższego ciała podziemnego, Politycznego Komitetu Porozumiewawczego (PKP), po czym złożyłem na jego ręce moje funkcje. Rataj się z tym nie zgodził, gdyż postanowił na razie trzymać się w rezerwie i mnie polecił dalsze należenie do PKP i informowanie go o wszystkim.
Rozpoczęła się nowa wędrówka na Hożą 14, więc by ją przerwać, zmusiliśmy Rataja wspólnymi siłami, z Hanką i Tadeuszem Stankiewiczem, który już wrócił z wojny, by się dał mi wywieźć jeszcze nieskonfiskowanym autem amerykańskiej firmy Colgate Palmolive, gdzie byłem radcą prawnym, do Otwocka, do Zakładu św. Józefa, by tam się ukrył i wypoczął. Odetchnęliśmy z ulgą, ale nagle zjawił się z Krakowa Władysław Kiernik i zażądał spotkania z Ratajem. Zaproponowałem, że go zawiozę do Otwocka, ale się oburzył:
— Jeśli ja mogę przyjechać do Rataja z Krakowa, to on może przyjechać do mnie do Warszawy z Otwocka.
Nie było na to rady i Rataj wrócił znów na Hożą 14.
Na dzień 30 marca 1940 roku zorganizowałem jego spotkanie z następcą Tokarzewskiego, Roweckim — już generałem — w moim konspiracyjnym lokalu w gmachu Prudentialu. Pierwszy przyszedł Rowecki, a po nim, gdy na pukanie otworzyłem drzwi, zamiast Rataja zobaczyłem przerażoną twarz łączniczki i usłyszałem hiobową wiadomość: — Dziś rano gestapo obsadziło Hożą od Kruczej do placu Trzech Krzyży i zabrali Marszałka. — I znów nasunęło się to samo pytanie: czy to odkrycie konspiracji, czy dawna przeszłość?
Wkrótce zaczynają dochodzić z Pawiaka, gdzie osadzono Rataja, pierwsze grypsy przemycane przez wspaniałych polskich dozorców, których jednakże gestapo już stopniowo zaczęło likwidować. Nie dają one wyraźnej wskazówki, że odkryto udział Rataja w konspiracji, ale sprawa wygląda groźnie. Wszystkie starania o pomoc dla Rataja zawodzą, prócz drogi na Pawiak, która funkcjonuje i pozwala na zorganizowanie czegoś na kształt widzenia z Ratajem.
Umówionego dnia o określonej godzinie Hanka i moja żona w jednej grupie, a ja oddzielnie, spacerujemy po Dzielnej. Nagle w oknie szpitala na Pawiaku ukazała się wynędzniała twarz Rataja, który wpatrzony w córkę pożerał ją po prostu oczyma. Hanka stanęła na krawędzi chodnika i z uśmiechem zmieszanym ze łzami patrzyła na ojca. Przesunąłem się obok. Rataj mnie zauważył i dał to poznać skinieniem głowy. Staliśmy na chodniku z oczami wlepionymi w twarz majaczącą za okratowanym oknem. Wreszcie Rataj rozkazującym gestem dał nam znak, że mamy odejść. Oddalamy się, ale jeszcze przez parę chwil widzimy bladą plamę twarzy za szybą. Hanka po cichu łyka łzy. Widziała ojca po raz ostatni.
Pewnego dnia przyszła zapowiedź katastrofy. Zawsze panująca nad sobą Hanka, tym razem zapłakana i zrozpaczona dała mi do odczytania gryps. Mała, zmięta kartka wyrwana z notesu, a na niej charakterystyczne pismo Rataja. Przeczytałem uważnie i opuściłem bezradnie ręce. Nie było żadnej wątpliwości. Rataj wiedział już, że zginie, żegnał się z córką i zięciem na zawsze i przesyłał im swoje błogosławieństwo. Nie próbowałem ich nawet pocieszać.
W kilka miesięcy później mieliśmy już wiadomość, że został rozstrzelany 21 czerwca 1940 roku w lesie, w Palmirach, razem z Mieczysławem Niedziałkowskim, Pohoskim, Kusocińskim, Wojnarem-Byczyńskim z ZWZ i innymi.
Epilog tragedii Ratajów rozegrał się w czasie Powstania Warszawskiego. Któregoś dnia wpadła do mego lokalu łączniczka osypana pyłem wybuchu od stóp do głów. Na twarzy wypisane nieszczęście: — Bomba zasypała w piwnicy na Hożej Hankę, Tadeusza, dziecko i służącą Bronię!
Pobiegłem jak wariat Kruczą w kierunku Alei Jerozolimskich. Nalot jeszcze trwał, bomby waliły jedna za drugą. Skręciłem w Hożą. Nie była to już ulica, tylko pagórki i doły, w których stała żółta, brudna woda. Nad ruinami domu pod czternastym unosił się jeszcze tuman kurzu. Ludzie pokryci warstwą zmielonego przez ciśnienie tynku. Wpadłem na schody do suteren. Korytarz cały, ale przy wejściu do piwnicy jak nożem uciął. Ściana gruzu, cegieł, połamanych desek. Zacząłem wołać: — Hanka! Tadeusz, odezwijcie się! — Odpowiedziało mi spod gruzów szczekanie psa. Jego też tylko udało się uratować. W piwnicy prócz rodziny Stankiewiczów zginęło jeszcze kilkanaście osób.
W parę lat po śmierci Rataja, 23 czerwca 1946 roku, odbył się w Palmirach jego pogrzeb. Zwłoki zostały odnalezione już 25 kwietnia w zbiorowej mogile jako dwunaste z rzędu. Nie miał opaski na oczach. Znaleziono przy nim masę rzeczy: laskę, portfel z dokumentami, przedwojenny dowód osobisty, bilet wizytowy: „Maciej Rataj, Sejm”, listy adresowane na Hożą 14 i szereg drobiazgów. Zwłoki pochowano prowizorycznie i dopiero w przeddzień pogrzebu przełożono je w mojej obecności do metalowej trumny.
Przejściowym grobowcem rodziny Ratajów stała się Hoża 14, gdzie zwłoki Hanki, Tadeusza, ich synka Maciusia i niani Broni przeleżały kilka lat, zanim je spod gruzów wydobył ojciec, Tadeusz Stankiewicz senior. Nie może być chyba większej tragedii, niż ojciec grzebiący swego syna, synową i wnuka. Vae victis!
Fragment książki „Bohaterowie Państwa Podziemnego – jak ich znałem” Stefana Korbońskiego, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Prohibita.
Książkę można kupić w księgarni Wydawcy.