Trwająca w Warszawie wizyta Donalda Trumpa jest absolutnie tematem numer jeden we wszystkich serwisach informacyjnych. Media rozpisują się o kolejnych punktach wizyty prezydenta USA. Tymczasem sam Trump rano złożył zupełnie niespodziewaną wizytę w… serwisie urządzeń MacLife. Znając amerykańskie techniki PR, można uwierzyć w taką historię, ale tym razem to tylko żart pracowników.
MacLife to największy pogwarancyjny serwis urządzeń firmy Apple w Polsce. W czwartkowy poranek, tuż przed otworzeniem ich punktu przy ulicy Puławskiej w Warszawie doszło do niespodziewanej wizyty. W lokalu pojawił się… Donald Trump. Załoga była tym zupełnie zaskoczona. Opis całego wydarzenia pojawił się na profilu firmy w serwisie Facebook. Wszystko wygląda bardzo realistycznie.
Salon MacLife na Puławskiej pracuje od godziny 8:00, ale wiadomo, że zawsze jest się wcześniej (uruchomić sprzęty, przetrzeć kurze i sprzątnąć podłogę, takie tam). I o tej 7:55 ktoś zaczyna pukać w witrynę. Tomek który jest na rano patrzy, a tam 3 gości w marynarkach, okularach z poważnymi minami którzy równie dobrze mogliby przyjść „popełnić jego samobójstwo” stoi i subtelnie machają żeby podszedł do drzwi. Odblokowuje zamek, otwiera im drzwi, panowie zaczynają wchodzić i rozglądać się po salonie. Z trzech osób zrobiło się chyba piętnaście! – czytamy na profilu.
Niecodziennymi gośćmi mieli rzekomo być agenci ochrony prezydenta USA. Po zabezpieczeniu terenu i stwierdzeniu, że prezydentowi nic nie zagraża, do lokalu wkroczył sam Trump. Pan prezydent wszedł rozglądając się na boki, patrząc do góry i robiąc dziwną przytakującą minę której nie jesteśmy w stanie precyzyjnie opisać po czym powiedział: „God Bless America and all MacLife too”. W jednej chwili przestaliśmy zauważać ten tłum „smutnych panów”, mieliśmy wrażenie, że jesteśmy tylko my i prezydent. – relacjonują pracownicy serwisu.
Okazuje się, że Trump przyszedł do firmy, aby… naprawić telefon żony. Otóż żonie prezydenta upadł iPhone 7 w kolorze rose gold na drewnianą podłogę tak niefortunnie, że stłukła się szyba. Zrozumieliśmy powagę sytuacji, odpowiedzieliśmy p. Donaldowi, że dla nas taka naprawa to nie problem i standardem MacLife jest wykonywanie takiej usługi w czasie krótszym niż godzina. Tu ze względu na nietypowy „klimat” i fakt, że telefon i tak jest zablokowany kodem zrezygnowaliśmy z przeprowadzania testów przed i po naprawie, więc całość zamknęła się w 7 minutach. Co przez te 7 minut gdy technik realizował naprawę usłyszeliśmy to nasze i nie możemy tu napisać. Ale powiemy tylko, że było bardzo miło. – czytamy.
Trzeba przyznać, że żart wyjątkowo udał się pracownikom firmy. Ktoś wiedział, jak wykorzystać sytuację do niezwykle celnej reklamy.
Źródło, Fot.: Facebook.com/MacLife