Ludzie informowali mnie, że widzieli jakieś smugi na niebie, słyszeli dziwne gwizdy, świsty. Postanowiłem pojechać do Przewodowa – relacjonuje w rozmowie z „Faktem” wójt Dołhobyczowa Grzegorz Drewnik. To on znalazł się w gronie osób, które jako pierwsze dotarły na miejsce tragedii. Jak przekonuje, ofiar mogło być znacznie więcej…
Wybuch rakiety w Przewodowie (woj. lubelskie) wciąż budzi ogromne emocje. Zgodnie ze stanowiskiem władz, doszło tam do eksplozji prawdopodobnie ukraińskiej rakiety obrony przeciwlotniczej. W wyniku zdarzenia zmarło dwóch obywateli Polski.
Przez pierwsze godziny od eksplozji zapanowała cisza. Nie było żadnych rządowych komunikatów. Jedynie nieoficjalne informacje medialne. O kulisach wtorkowych wydarzeń mówił w rozmowie z „Faktem” wójt Dołhobyczowa (woj. lubelskie) Grzegorz Drewnik, który bardzo szybko znalazł się na miejscu.
– W momencie eksplozji byłem w domu. Usłyszałem dwa wybuchy następujące po sobie. Początkowo myślałem, że to jakaś petarda, że ktoś wrzucił coś do ogniska… – relacjonuje.
Z jego wypowiedzi wynika, że wśród ludzi wybuchł niepokój. – Ludzie informowali mnie, że widzieli jakieś smugi na niebie, słyszeli dziwne gwizdy, świsty. Postanowiłem pojechać do Przewodowa – podkreśla.
Z relacji wójta wynika, że siła eksplozji była wielka. Na miejscu powstał lej o średnicy ok. 4 metrów. Drewnik zdradził, że znał mężczyzn, którzy zginęli w tragedii. – Zginęło dwóch fantastycznych ludzi. To byli bardzo przyjemni i bardzo sympatyczni ludzie – powiedział.
Drewnik przekonuje jednak, że tragedia mogła być jednak znacznie większa. – Każdy z nas ma też świadomość, że ta rakieta mogła spaść w zupełnie innym miejscu, na osiedle mieszkaniowe, na domy, że ofiar mogło być znacznie więcej – zauważył.