13 czerwca miała miejsce premiera nowego, trzeciego już studyjnego albumu Lany Del Rey. Już w pierwszym tygodniu od premiery rozszedł się w 200 000 egzemplarzy. Krążek ma tytuł Ultraviolence. Jest to jednak coś zupełnie innego, niż zaserwowane przez nią nastrojowe Born To Die, chociaż niewątpliwie swój klimat posiada. Całkiem inny, ale równie wciągający.
Ogromny sukces Born To Die (6 mln egzemplarzy w samej Ameryce) to skutek wizerunku Lany. Wpasowała się ona świetnie w gust słuchaczy, którzy mieli już dość wszechobecnej tandety i dyskotekowego łupania, które równie dobrze mogłoby być grane na szlifierce. Na tle innych gwiazd Lana Del Rey, wygląda bowiem jak prawdziwa dama. Można powiedzieć że przywraca w temu całemu show-biznesowemu chaosowi pewną normalność i klasę. Jej wygląd nie wzbudza kontrowersji. Stroje sceniczne są bardzo kobiece i zmysłowe, ale nie występuje w samej bieliźnie lub negliżu, jak to robią inne gwiazdy pop. Podczas koncertów patrzy na słuchaczy swoimi dużymi, smutnymi oczami i wyśpiewuje niskim, aksamitnym głosem swoje uczucia i przemyślenia.
Jej pierwszy album Born To Die był opowieścią o wymarzonej i stylowej Ameryce, wraz z Elvisem, Kennedym i starymi samochodami. Wszystko było zaśpiewane głębokim i ciepłym, aczkolwiek i słodkim głosem, który otulał słuchacza niczym kołdra. Tym razem Lana przedstawia nam coś zupełnie innego. Materiał z albumu Ultraviolence jest jakby cięższy, ale jednocześnie bardziej dojrzały. Muzyka jest nawet spokojniejsza i wolniejsza niż w poprzednim albumie, ale pojawia się dość dużo gitarowych riffów, nawiązujących do dawnego hard rocka. Lana śpiewa dużo o miłości i fascynacji. Utwory Ultraviolence, Brooklyn Baby, West Coast to teksty, które mówią głownie o tym. Money, Power, Glory i Old Money to piosenki nawiązujące trochę do poprzedniego albumu – gwiazda wyraża w nich pragnienie luksusowego i pięknego życia u boku ukochanego mężczyzny. Sad Girl i Pretty When You Cry to śpiew porzuconego i zranionego serca. Wszystko oczywiście wyśpiewane głosem, który jest jak gorąca czekolada – słodki, ciepły, kojący. Krążek na pewno w wielu punktach budzi zachwyt, lecz dla spragnionych różnorodności może być momentami nudny. Nowy album Del Rey nadaje się zarówno na romantyczne momenty, jak i samotne chwile spokojnego relaksu. Na pewno docenią go marzyciele z romantyczną duszą, ponieważ jest wspaniałym źródłem inspiracji.