Pochodząca z Kraśnika grupa Edward With Gun zadebiutowała albumem Fear Of Missing Out. Płyta jest zbiorem dziesięciu melancholijnych kompozycji, mocno osadzonych w alternatywie i brzmieniach rodem z Seattle. To muzyka w sam raz na nadchodzącą jesień, gdy zaobserwujemy powolne przechodzenie natury w sen zimowy, a krajobraz z dnia na dzień będzie się stawał coraz bardziej ponury.
Początki zespołu sięgają przełomu lat 2011 i 2012, kiedy dwójka gitarzystów – Marcin Pielasiewicz i Robert Strzelecki – a także basista Jarosław Rymarz, rozpoczęli wspólne muzykowanie. Wkrótce dołączyli do nich, wokalista Aleksander Czerw i perkusista Łukasz Smutek. Brzmienie Edward With Gun jest bardzo garażowe, brudne, po prostu – autentyczne. Liczy się naturalny przekaz – prosto z serca, bez niepotrzebnych dźwiękowych fajerwerków. Sporo w tym wszystkim czuć inspiracji dokonaniami bandów jak: Queens Of Stone Age, Pearl Jam, Alice In Chains, Deftones czy alternatywnym brudem spod znaku Pixies. Nad tym wszystkim góruje wokalista, którego barwa głosu i maniera wokalna przypomina mi hybrydę Kurta Cobaina i Layne’a Stanleya.
Tak jak wspomniałem na wstępie, na Fear Of Missing Out królują depresyjne i mroczne klimaty. Różnica polega jedynie na sposobie ich wyrażania. I tak, w otwierającym płytę, tytułowym utworze obok spokojnych partii, mamy czadowe granie do rozdzierającego wokalu Alka Czerwa. Secrets to ciężar i brud. W Runaway czuć mocno ducha Layne’a Stanleya – wokalista krzyczy niczym w piosence Them Bones Alice In Chains.
When Anna Had Butterflies In Her Tummy wprowadza na płytę pierwiastek przebojowości wobec mroku spowijającego płytę. Ale pomimo niezłej melodii, jest w tej piosence coś niepokojącego. My Name Is Chi, jak sugeruje tytuł, jest hołdem dla zmarłego basisty Deftones – Chi Chenga. Nie ma też co ukrywać, że muzycy Edward With Gun oddają swoją twórczością cześć amerykańskiej grupie.
Kolejny na trackiliście To Forget That We Exist to istny killer. Powolny, kroczący, z głosem wokalisty, który zaśpiewał w tym kawałku niezwykle głęboko – z trzewi, pokazując tym samym, że posiada on olbrzymie możliwości. Kawałek ten, zupełnie wolny od naleciałości, jest przebłyskiem własnego, autorskiego stylu Edward With Gun. Frozen Tokyo kontrastuje ze to szybkim tempem, punkowym pulsem i fajnym melodyjnym refrenem. Break Me Down wprowadza z pierwszymi nutami swoisty anielski klimat, który kontrastowany jest niskim głosem wokalisty.
Płyta tym sposobem zbliża się do końca. Jest jeszcze nijaki Up The Sky, który swoim indie rockowym zabarwieniem niespecjalnie pasuje do całości. Na szczęście dynamiczny, mocny The End pozostawia po sobie dobre wrażenie na zakończenie płyty.
Fear Of Missing Out nie zapisze się w annałach polskiej muzyki rockowej jako jeden z najlepszych debiutów ostatnich lat. Niewątpliwie jednak stanowi niezły start kapeli, która w przyszłości, i to w tej niedalekiej, może porządnie namieszać na naszym podwórku. Potencjał – to słowo klucz, które najlepiej pasuje do grupy z Kraśnika. Na razie panowie szukają własnego stylu, którego przebłyski już mamy na Fear Of Missing Out. Warsztat muzycy Edward With Gun mają opanowany, szczególny szacunek należy się wokaliście, który w sposób iście profesorski operuje głosem, od niskich do bardzo wysokich rejestrów. Podsumowując krótko: jest nieźle, widoki są doskonałe. Czekam na więcej.