Patrząc na polską politykę zagraniczną przypominają mi się dziecięce lata beztroskich zabaw w piaskownicy. Budowaliśmy z piasku różne budowle, jednak gdy ktoś zakłócał nam naszą idyllę, to momentalnie przestawaliśmy się do niego odzywać lub robiliśmy to bardzo szorstko. Uważaliśmy się za ważnych, lecz tak naprawdę mało kto liczył się z naszym zdaniem.
Większość znajomych już z tego wyrosła. Z ulgą przyjąłem fakt, że ten etap mamy już za sobą i czasem możemy pogadać „jak dorośli”. Z ulgą przyjąłem też fakt, że tego etapu za sobą nie mają najważniejsi polscy politycy. W przeciwnym wypadku musiałbym trudzić się ze zmianą moich poglądów na ich temat.
Niestety to uczucie ulgi nie dotyczy Polski, bo zachowanie premier Ewy Kopacz i prezesa partii PiS – hucznie nazywanej opozycyjną – Jarosława Kaczyńskiego nie przypomina spadku kamienia z serca, lecz zrzucenie głazu na łeb narodu.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Dał nam przykład Orban, jak zwyciężać mamy!
Jeszcze niedawno Jarosław Kaczyński prawił z uśmiechem o Budapeszcie nad Wisłą. Tłumy członków klubów Gazety Polskiej waliły tłumami na Węgry jak Podkarpacie do Częstochowy. Fidesz był fajny i Orban był fajny. Środowiska PiS o premierze Węgier wypowiadały się bardzo ciepło. Skończyło się to mniej więcej z początkiem „Euromajdanu”. Okazało się, że Orban zamiast z szabelką przy boku popierać Ukraińców wolał szukać w tym korzyści dla mniejszości węgierskiej na Ukrainie – niedopuszczalne.
W miarę eskalacji konfliktu wyszło na jaw, że Orban żadnym sojusznikiem Ukrainy nie będzie – rzecz całkiem zrozumiała, skoro Ukraina nie wykonała żadnego kroku w tym kierunku (wobec Polski też tego nie zrobiła) – co okazało się przegięciem pały.
PiS przestał ciepło mówić o Orbanie, a ustami Błaszczaka tłumaczył, że zachwyt nad premierem Węgier dotyczył rozmiarów zwycięstwa Fideszu. Tylko szkoda, że Prawo i Sprawiedliwość w tym zachwycie nie zastosowało strategii Fideszu w budowaniu dolnych struktur i nadal pozostało partią centralnie sterowaną przez drugą po papieżu osobą obdarzoną dogmatem nieomylności (papież w sferze wiary i nauki Kościoła katolickiego, a Kaczyński wziął resztę – tak się podzielili).
Solidarność europejska: solidarnie wystawiamy Polskę
W konflikcie Ukrainy z Rosją wiele mówi się o solidarności Zachodu w sprzeciwie wobec Rosji. Ta solidarność objawią się nakładanymi sankcjami, które jak na razie Putina nie powstrzymują. Oczywiście w praktyce Zachód handluje z Rosją, gdyż nie chce sobie pozwolić na ogromne straty finansowe. Na żadną inną solidarność europejską nie mamy co liczyć.
Zachodni świat za Ukrainę nie odda nawet wystrzału, za Polskę niestety też. Ile są warte papierowe słowa, pokazuje memorandum budapesztańskie z 1994 r., w którym USA, Wielka Brytania i Rosja zobowiązały się do respektowania suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy w zamian za pozbycie się bomby atomowej. Ukraina „atomówkę” oddała, a 20 lat później w prezencie dołożyła Krym.
Mityczną solidarność Zachodu Polacy odczuli na własnej skórze podczas Konferencji Wielkiej Trójki. Wszystkie te wydarzenie nie przeszkadzają posłowi Błaszczakowi (historykowi!) w opowiadaniu bzdur o solidarności europejskiej i o tym, że Węgry się z niej wyłamały. Orban zobaczył, że jest sam. Zdał sobie sprawę, że nikt ze starej UE nie kiwnie palcem za Węgrami w razie konfliktu z Rosją, a Polska – zdawałoby się najlepszy materiał na sojusznika – odgrywa rolę małego, głośnego, szczekającego pieska, którzy jest trzymany na smyczy przez Angelę Merkel. Co w takim razie miał zrobić?
Trędowaty Orban
Polityka zagraniczna Victora Orbana spotkała się z wrogością ze strony Polski. Nasza premier strofowała premiera Węgier, a szef największej partii „opozycyjnej” odmówił spotkania. Węgry to kraj, z którym nam po drodze. Warto byłoby z Orbanem porozmawiać. Nie mówię tu już o moich marzeniach – zerwaniu się ze smyczy Merkel i sceptycyzmowi wobec obiecanek amerykańskich uwodzicieli – ale o zwykłej rozmowie w sprawie ustalenia wspólnej linii narodów Środkowej Europy wobec konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Można to zrobić, nawet mimo antypatii w tej części Starego Kontynentu.
To, co zrobiła Kopacz, trudno nazwać rozmową, raczej opieprzem. Natomiast wypięcie się Kaczyńskiego na Orbana powinno przynieść taką odpowiedź przez opinię publiczną, jaką traktuje się zwykle wypinającego.
Niestety, ale dogmat o nieomylności prezesa PiS we wszystkich sprawach oprócz wiary i nauki Kościoła katolickiego (przypominam, że ta część jest zarezerwowana dla papieża – nie wiadomo jeszcze jak długo) jest przez zwolenników Kaczyńskiego traktowany poważnie. Dlatego rozpoczęło się lżenie z Orbana – skądinąd niesmaczne. Zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości chętnie nazywają wyborców Platformy Obywatelskiej lemingami. Udowodnili, że są nimi w pełnej krasie.
Zostaliśmy sami
Gdyby premierem był nadal Donald Tusk, to piosenkę The Beatles „Hey Jude” musiałby dziś zamienić na przebój amerykańskiego rapera Akona „Mr. Lonly”. Żaden z krajów naszego regionu, oprócz państewek bałtyckich i Ukrainy, nie popiera naszej polityki wschodniej. Poseł Błaszczak mówi, że Orban wyłamał się z solidarności europejskiej, natomiast my wyłamaliśmy się z solidarności środkowo-europejskiej. Zostaliśmy sami. 29 stycznia 2015 r. Austriacy, Czesi i Słowacy podpisali porozumienie zwane Trójkątem Sławkowskim. Może się to stać alternatywą naszych południowych sąsiadów dla Grupy Wyszehradzkiej.
W razie konfliktu nikt nas nie poprze. Naiwnością jest myślenie, że Ameryka interweniuje, a Niemcy przyjadą nas bronić. Polska jest uzbrojona w zapewnienia. Nasza polityka zagraniczna bazuje na papierkach i słowach puszczonych na wiatr. Dla tych mętny argumentów obrażono premiera Węgier.
Czytaj także: Ziemkiewicz o zachowaniu polskich polityków wobec Orbana: Było żenujące