Rzecznik Ministerstwa Obrony Narodowej, Bartłomiej Misiewicz, tłumaczy doniesienia „Faktu” o swoim rzekomym zachowaniu w białostockim tłumie. Twierdzi, że nikogo nie skompromitował, a do klubu przyszedł pieszo.
Jak informował „Fakt”, Bartłomiej Misiewicz miał odwiedzić jeden z białostockich klubów w asyście funkcjonariusza Żandarmerii Wojskowej. Do klubu miał przyjechać limuzyną, na miejscu kupować innym alkohol, zaczepiać ich, a nawet proponować pracę w Ministerstwie Obrony Narodowej. Miał również wypowiadać się na temat ministra obrony narodowej, Antoniego Macierewicza, jako o „spoko gościu”.
Dziś Bartłomiej Misiewicz sam skomentował całą sprawę. Poinformował, że faktycznie, był wówczas w klubie, jednak nie ma się czego wstydzić. – Nie mam się czego wstydzić i nikogo nie skompromitowałem – powiedział. Dodał również, że był tam w charakterze prywatnym, nie przyjechał limuzyną i nie miał asysty Żandarmerii Wojskowej. – Do klubu z kolegami przyszedłem pieszo, pamiętam, bo było wtedy bardzo ślisko w Białymstoku. Nie przyjechałem do klubu służbową limuzyną BMW. Nie korzystałem i nie korzystam z ochrony Żandarmerii. W klubie byłem prywatnie – stwierdził.
Czytaj także: Dziennikarze komentują doniesienia ws. Misiewicza. \"Ma chłopak fantazję\
Czytaj także: A więc jednak! Angela Merkel ma poważnego kontrkandydata!