Niedawno przypadała kolejna, 405 rocznica bitwy pod Kłuszynem (4 VII 1610). Zwycięstwo, podobnie jak wiele innych naszych victorii osiągniętych w warunkach znacznej dysproporcji sił, było zasługą przede wszystkim husarii. Przy tej okazji warto przypomnieć historię tej niesamowitej formacji, a także innych oryginalnych polskich osiągnięć. Sukcesów będących wynikiem bądź wspólnotowej pracy, bądź specyficznej atmosfery sprawiającej, że Polacy myśląc w sposób twórczy poszukiwali nietypowych, potrzebnych państwu i społeczeństwu rozwiązań.
Dobór treści w tekście, poświęconym jednocześnie husarii, myśli prawnej i teorii z dziedziny nauk społecznych, może wydawać się przypadkowy, ma on jednak wspólny mianownik. Są nim polskie dokonania, które wyznaczały nowe standardy w skali światowej. Nie można nawet powiedzieć, że były to sukcesy najwyższej klasy na miarę czasów w których powstały, one wręcz wymykały się współczesnej im klasyfikacji.
1. Myślimy inaczej
Na arenie międzynarodowej Polska po raz pierwszy zabłysnęła niestandardowością w czasie soboru w Konstancji (1414-1418). Zakon Krzyżacki planował przeprowadzić na nim ideologiczne potępienie Królestwa Polskiego, co oznaczałoby polityczne zwycięstwo po zakończonej klęską Krzyżaków konfrontacji zbrojnej. Tłem konfliktu polsko–krzyżackiego była promowana przez zakon i uznawana zarówno przez cesarza, jak i papieża myśl (wynikająca z idei średniowiecznego uniwersalizmu), według której poganie nie mieli prawa do politycznej niezależności. Praktycznie myśl ta realizowała się poprzez tzw. Reisen, czyli ludobójcze wyprawy rycerstwa niemieckiego na ziemie wschodnie, a także poprzez nadaniu Krzyżakom praw do terenów zamieszkanych przez Prusów. Także do tych, które de facto i de iure znajdowały się w granicach księstwa Konrada Mazowieckiego, władcy chrześcijańskiego.
Krzyżacy prowadzili zatem swoją „świętą wojnę”, a na sobór w Konstancji przygotowali rozprawę Satyra na herezje i inne nikczemności Polaków oraz ich króla Jagiełły, zarzucając Polakom wspieranie pogan oraz nieszczere przyjęcie chrztu przez Litwę. Solą w oku zakonu było to, że chrystianizacja terenów połączonych z Królestwem Polskim unią personalną odbyła się zasadniczo w sposób pokojowy. Ten fakt oraz kurczenie się terenów zamieszkanych przez pogan godziło w ideę uzasadniającą istnienie w Europie zakonnego państwa rycerskiego.
Zgodnie z zasadami sztuki w odpowiedzi na tego typu atak Polacy powinni zapewniać o szczerości nawrócenia litewskich kniaziów i ich poddanych, wykazać papiestwu korzyści płynące z tego, że na tak rozległych terenach wprowadzano obrządek łaciński a nie grecki, wskazać, że Krzyżacy niejednokrotnie mijali się z prawdą nazywając pogańskimi ziemie od wieków chrześcijańskie. Ale uznaliśmy, że nie tutaj leży punkt ciężkości zagadnienia.
W zamian Paweł Włodkowic herbu Dołęga z Brudzenia (ok. 1373 – ok. 1435) w traktacie O władzy papieża i cesarza nad niewiernymi ogłosił koncepcję, której współczesną kontynuacją jest prawo narodów do samostanowienia, podstawowa zasada prawa międzynarodowego.
Rektor Akademii Krakowskiej zdecydował wystąpić na soborze nie jako adwokat sprawy polskiej, ale jako uczony. Przygotowanie naukowej rozprawy było posunięciem zaskakującym, ale pozwoliło uniknąć długotrwałych i żmudnych procesów z Krzyżakami, toczonych do tego przed nieszczególnie sprzyjającymi nam trybunałami. Dzięki wybranej drodze nie tylko nie poddaliśmy się pod obcy sąd, ale także zakwestionowaliśmy jego reguły.
Kluczowe tezy rozprawy Włodkowica są następujące: (1) nie jest prawdą, jakoby przyjście na świat Chrystusa oznaczało unieważnienia prawa narodów pogańskich do posiadania własnych państw i rządzenia się w nich swoimi regułami; (2) władca chrześcijański broniąc się przed niesprawiedliwym atakiem może zawierać sojusze z każdym, także z człowiekiem innej wiary; (3) nawracanie przy pomocy ognia i miecza jako niezgodne z wolą Bożą; (4) cel nie uświęca środków.
Współcześnie myśli te (poza ostatnią) wydają się oczywiste, ale u schyłku Średniowiecza były to odkrycia przerastające epokę. Aby wyrobić sobie wyobrażenie o nowatorstwie Włodkowica wystarczy po pierwsze przeanalizować poziom kontrargumentacji głównego oponenta Włodkowica, dominikanina Jana Falkenberga, który nie tylko nie widział nic złego w morderczych poczynaniach Krzyżaków, ale wręcz uważał je za cnotę (jako że „ranę nieprzyjmującą zbawiennego leku należy leczyć żelazem”); a po drugie uwzględnić fakt, że prawo narodów do samostanowienia, stało się normą obowiązującą dopiero po II wojnie światowej (Karta Narodów Zjednoczonych 1945 rok).
Współżycie z innymi narodami w ramach jednego, ogromnego organizmu państwowego – a z tego w zasadzie wynikała konieczność zabrania głosu na soborze w Konstancji – stanowiło dla Polaków niezwykłe wyzwanie i pociągało za sobą różnorodne konsekwencje, w tym naturalnie obronę terytoriów wielkiego państwa.
Czytaj także: Kłuszyn – polska droga do Moskwy. 405. rocznica słynnej bitwy
2. Działamy inaczej
Wiele czynników określających I Rzeczpospolitą (wielonarodowość, brak stałej rodziny panującej, zawiłości dynastyczne, w jakie uwikłani byli królowie polscy, rozległe północne, wschodnie i południowe rubieże, sąsiedztwo ludów wojowniczych i nieprzyjaźnie do naszego sposobu funkcjonowania nastawionych) powodowało, że państwo znajdowało się w ciągłym pogotowiu wojennym. Jednocześnie chroniczny brak pieniędzy, wynikający z samego sposobu finansowania sił zbrojnych nie pozwalał na tworzenie dużej armii. Trzeba było pójść w jakość i wykazać się konceptem.
Stworzyliśmy zatem husarię, uznawaną za najdoskonalszą jazdę ciężką w dziejach kawalerii.
Historia tej formacji wojskowej sięga roku 1500 (lub końca XIV wieku, jeśli brać pod uwagę preludium serbsko – węgierskie), ale nadanie jej formy, która zdecydowała o wyjątkowej skuteczności to druga połowa XVI wieku. Z jazdy lekkiej została przekształcona w ciężką, stając się główną siłą uderzeniową wojsk polskich. Od początku XVII wieku uważana była za najgroźniejszą jazdę przełamującą świata.
Husaria była elitarna pod każdym względem. Na czele oddziału, czyli chorągwi husarskiej liczącej od 100 do 180 jeźdźców stał rotmistrz. Z reguły był to magnat, który oddział sfinansował, a przedsięwzięcie było bardzo kosztowne. Rotmistrz był dowódcą „tytularnym”, natomiast w praktyce oddziałem dowodził porucznik. Chorągiew dzieliła się na poczty, w których służyli towarzysze oraz wyekwipowani przez nich pocztowi. O prestiżu jakim cieszyła się ta formacja świadczy fakt, że „zwykły” towarzysz husarski był w naszej armii wyższy stopniem od generała obcego autoramentu i w czasie wspólnej akcji to husarz przejmował dowodzenie. Poza tym mówiło się, że husarze służą „z”, a nie „pod” hetmanem czy nawet królem.
Na potrzeby husarii wyhodowano specjalny gatunek koni, charakteryzujący się szybkością, zwrotnością i wytrzymałością, sposób hodowli objęto tajemnicą państwową. Eksport, a nawet oddanie jednej sztuki za granicę był zakazany pod groźbą kary śmierci. Wyjątkowa była także kopia i szabla husarza. W zależności od okresu kopia (nazywana „drzewem”), była różnej długości (dochodziła do 6 metrów, co uczyniło ją najdłuższą bronią drzewcową używaną przez jazdę), ale zawsze lekka (bo w środku wydrążona), wytrzymała i łatwa do manewrowania. Szablą husarską (określana często „czarną szablą”) można było wykonać wszystkie najważniejsze cięcia charakterystyczne dla szabel zachodnich i wschodnich oraz wszystkie zasłony statyczne. Broń ta uznawana jest za najlepszą szablę kawaleryjską w historii.
Taktyka polskiej ciężkiej jazdy polegała na błyskawicznym zbliżaniu się do przeciwnika, atak rozpoczynał się w rozproszeniu, jeźdźcy oddaleni byli minimum na odległość umożliwiającą swobodny zwrot konia, co uniemożliwiało skuteczny ostrzał obrony oraz powodowało, że szarża mogła być przerwana w każdej chwili. Przed liniami wroga jeźdźcy zwierali szyki, tylny szereg wsuwał się pomiędzy przedni, skrzydłowi parli do środka. Dobrze wyszkolony oddział potrafił w ciągu jednej bitwy szarżować kilkanaście razy.
Wszystkie cechy husarii sprawiały, że była niezwykle skuteczna. To jej zawdzięczamy słynne XVII wieczne zwycięstwa, odniesione nad wielokrotnie liczniejszym przeciwnikiem (rok 1600 Cutrea de Argesz, nasze wojska 1450, Wołosi 9000; rok 1601 Kieś, nasze wojska 700, Szwedzi 3000 żołnierzy; rok 1604 Biały Kamień nasze wojska 2300, Szwedzi 6000; rok 1605 Kircholm, my 3500, Szwedzi 11000; wreszcie Kłuszyn rok 1610, nasze siły 6800 żołnierzy, Rosja 35000). W ostatniej z wymienionych batalii husaria pokonała w czasie jednej bitwy formacje wojskowe zupełnie różnego typu, to znaczy zarówno wschodnią, jak i zachodnią (zaciężni Szwedzi, Niemcy, Francuzi, Hiszpanie, Flamandowie, Szkoci) jazdę i piechotę.Dzieje husarii zakończyły się z powodu drastycznego zubożenia Rzeczpospolitej. Zabrakło licznej, bogatej szlachty, spośród której rekrutowała się większość husarzy, którzy zwyczajem epoki sami ponosili koszty ekwipunku.
Ostatnim wspaniałym występem jazdy przełamującej była odsiecz wiedeńska, w czasie której nasi – powiedzmy – sprzymierzeńcy oddali tej formacji spontaniczny hołd mimowolnie powstrzymując atak, by podziwiać szarżującą jazdę. Kampania 1683 roku udaremniła próby podboju Europy przez obcą nam cywilizację (islamską). Podobne znaczenie miało po z górą dwustu latach polskie zwycięstwo w wojnie z bolszewikami. Wiekowe doświadczenia sprawiły, że nie tylko potrafiliśmy walczyć z bezwzględnym najeźdźcą, ale także wiedzieliśmy, o jaką stawkę toczy się gra.
Czytaj także: Duch polski – czy grozi nam powrót do wielkości? [WIDEO]
3. Rozumiemy, (w) co jest grane
W czasach sowieckiej rewolucji i wojny polsko – bolszewickiej Feliks Koneczny (1862 – 1949) rozpoczął pracę nad teorią cywilizacji. W zupełnie nowy sposób opisywał najważniejsze zasady, którymi rządzą się narody przynależne do poszczególnych kręgów cywilizacyjnych: bizantyjskiego, łacińskiego, turańskiego, bramińskiego, chińskiego, żydowskiego, arabskiego.
Chociaż nie ze wszystkimi wnioskami Konecznego można się zgodzić, niemniej jego podejście jest bezsprzecznie oryginalne i oparte na realiach, a nie teoretycznych dywagacjach. Nikt przed nim, ani długo po nim nie wyjaśniał w tak uniwersalny sposób, dlaczego niektóre narody nie mogą ze sobą współżyć, jaka różnorodność jest dla społeczeństwa korzystna, a jaka szkodliwa, dlaczego dążności ludzi pochodzących z odmiennych kręgów cywilizacyjnych nie da się sprowadzić do wspólnego mianownika, w jakich sytuacjach konflikty kulturowe są nieuniknione. Teorię Konecznego popularyzowali na Zachodzie Arnold Joseph Toynbee i Anton Hilckman, a inspiracje (nieświadome?) myślą Konecznego można odnaleźć m.in. u Samuela Huntingtona, uchodzącego współcześnie za guru geopolityki.
Dostrzeżenia, przeanalizowania i opisania wielości cywilizacji chyba nie przez przypadek dokonał Polak. W pamiętnikach z początku XIX wieku Ewa Felińska, niebogata, niezbyt wykształcona szlachcianka, wspominając stacjonujące w jej majątku wojska kozackie pisze o zupełnie odmiennej niż polska organizacji ich społeczności, o „damie dońskiej”, żonie atamana, którą Kozacy uważali za odpowiedniczkę szlachcianki. Odmienności te Felińska określa jako różnie od naszej urządzoną cywilizacyję. Nasuwa to wniosek, że kształtujące polską kulturę stulecia, mniej lub bardziej pokojowego współżycia z różnorodnymi organizmami czy też mechanizmami społecznymi sprawiły, że pewne rzeczy rozumieliśmy intuicyjnie. I może właśnie dlatego nawet najbiedniejsi i najprostsi Polacy rzadko łapali się na bolszewicką propagandę, choć miała ona swoich zwolenników i w Niemczech i na lazurowym wybrzeżu (gdzie „nowy wspaniały ustrój” podziwiano jednak z bezpiecznej odległości).
Wspominając nasze wspólnotowe osiągnięcia warto zastanowić się nad okolicznościami, w jakich powstały. Jak wskazał Paweł Jasienica okoliczności te były takie, że jako naród wypłynęliśmy na szerokie wody wielokulturowej, wielocywilizacyjnej rzeczywistości, rodzącej konieczność nowej organizacji państwa. Rozpoznaliśmy, co w związku z tym mamy do zrobienia i dobrze się tym zajęliśmy. Ale te złote lata poprzedzone były długim czasem szarej, żmudnej pracy, skoncentrowanej na mniejszych celach (scalanie i konsolidowanie państwa za Władysława Łokietka i Kazimierza Wielkiego). Nie porywaliśmy się wówczas na wiele, by przede wszystkim osiągnąć to, że rządzimy u siebie. Do osobistej oceny każdego pozostaje jaka jest nasza obecna kondycja i jakie w związku z tym mają być nasze narodowe cele. W każdym razie historia uczy, że nie musimy po prostu powielać tego, co na Zachodzie ani na Wschodzie (bliskim, czy Dalekim). Twórzmy wartościowe rozwiązania na miarę naszą, dążąc by stała się ona i miarą powszechną.