Wyniki ekshumacji ciał ofiar katastrofy smoleńskiej wstrząsnęły opinią publiczną w Polsce. Skala nieprawidłowości do jakich dochodziło w 2010 r. i zwykłego lekceważenia zmarłych jest doprawdy porażająca. Tymczasem przypomniano, co o zabezpieczaniu zwłok ofiar mówił ks. Henryk Błaszczyk, który w 2010 r. na łamach tygodnika „Polityka” szczegółowo opisywał cały proces. Okazało się, że wszystko było kłamstwem, a duchowny dopiero teraz przeprasza.
Wywiad sprzed siedmiu lat z ks. Błaszczykiem niespodziewanie przypomniał na Twitterze… poseł PO, Marcin Kierwiński. Nie wiadomo, co nim kierowało, ale pogrążył w ten sposób nie tylko siebie, ale również duchownego. Na łamach „Polityki” ks. Błaszczyk obszernie opisywał cały proces identyfikacji ofiar katastrofy smoleńskiej. Przedstawiał takie szczegóły, że nikt nie mógł mieć wątpliwości, że on naprawdę tam był i to wszystko widział na własne oczy. Dopiero teraz okazuje się, że wszystko było wymyślone.
Nie mam najmniejszych wątpliwości. Dokonano ogromnego wysiłku dla zachowania najbardziej uczciwej metody identyfikacji ciał. Ten proces mógł trwać bardzo długo, ale Rosjanie, mając doświadczenie wielu katastrof lotniczych, we współpracy z polską grupą, naszymi patologami, ekspertami od kryminalistyki, przeprowadzali z wielką starannością cały proces identyfikacji, który rozpoczynał się od momentu dostarczenia materiału zdjęciowego, genetycznego, od opisów, które powstały w momencie przesłuchiwania rodzin. To wszystko wprowadzane było do programu komputerowego, który zbierał w całość wszystkie informacje. To jest, oczywiście, tylko jedno z narzędzi, bo jednak w końcu ważne jest zobaczenie na własne oczy. – opisywał ks. Błaszczyk.
To nie była destrukcja zupełna. Te, które były rozczłonkowane, w każdej części objęte były badaniem DNA, nie było ciała, które nie zostałoby potwierdzone badaniem DNA. (…)Mogę powiedzieć, że ze zmarłymi byłem od początku, zanim zaczęła się identyfikacja, aż do chwili, gdy zamykano ostatnią trumnę. Z ostatnimi trumnami wróciłem do Polski. – przekonywał i dodawał, że był „przy każdej trumnie” w momencie ich zamykania.
Ks. Błaszczyk opisywał wtedy w rozmowie z „Polityką” bardzo szczegółowy przebieg procedur następujących po identyfikacji i podczas zabezpieczania ciał przed ich umieszczeniem w trumnach oraz jak ta czynność przebiegała.
Po identyfikacji, potwierdzonej dokumentami podpisanymi przez najbliższych lub osoby przez nich upoważnione, ciało było natychmiast oznaczane nazwiskiem pisanym na pasku. Taki sam pasek był również w dokumentacji. Po modlitwie i pożegnaniu przez bliskich zaczynano przygotowywać ciało do transportu. Ciała były owijane szczelnymi workami, oznaczenie było zarówno na ciele, jak i na worku. Następnie kładziono je na wózku i wywożono na parter instytutu, gdzie znajdowała się sala sprawowanego kultu (tak ją nazywano). Tam stały już trumny przygotowane przez specjalną ekipę, złożoną z żołnierzy i pracowników firmy pogrzebowej wynajętej do tej pracy. Jeszcze raz sprawdzano nazwisko i porównywano je z listą dostarczoną przez konsula. Następnie ciało wkładano do trumny i nie zamykano jej, gdyż musiało się jeszcze odbyć posiedzenie komisji, składającej się z przedstawicieli rosyjskiego ministerstwa spraw nadzwyczajnych, patologa sądowego, polskiego konsula oraz rosyjskiej służby granicznej. Jeszcze raz porównywano dokumenty z opisaniem ciała na worku i wtedy zezwalano na dalszą procedurę transportu, która polegała na tym, że przewożono je do pomieszczenia, gdzie było owijane w jedwabny całun do wysokości trzech czwartych ciała, a następnie otulane całunem, który był wewnątrz trumny, co tworzyło taki kokon.
Nad każdym z ciał modliliśmy się, odbywało się jego poświęcenie, wtedy też do trumny wkładałem różańce oraz pamiątki, jeżeli rodziny sobie tego życzyły. Były to listy, w tym od dzieci, obrączki ślubne, zdjęcia, pamiątki rodzinne. Wkładałem je między całun a ciało, aby były blisko zmarłego. (…)
Dla wszystkich uczestniczących w identyfikacji było oczywiste, że próba ubierania ciał odzierałaby je z godności. Ubrania można było tylko ułożyć na ciałach, czyli praktycznie przykryć je, i to robiliśmy, gdy zwłoki były już owinięte w jedwabny całun. Dopiero na te ubrania nakładany był zewnętrzny całun, stanowiący wyposażenie trumny. Gdy to wszystko zrobiliśmy, trumna była przez polską ekipę komisyjnie lutowana, a potem śrubami przytwierdzano drewniane wieko. Trumny były bardzo solidne, ciężkie, miały wnętrza z blachy cynkowej. Żołnierze przenosili je do samochodu i w eskorcie policji przewożono je na lotnisko. Kultura tych żołnierzy i firmy pogrzebowej była nadzwyczajna.
Teraz, gdy po pierwszych ekshumacjach opinię publiczną obiegły szokujące fakty dotyczące pochówku ofiar katastrofy smoleńskiej, ks. Błaszczyk zmienił zdanie o tamtych wydarzeniach. W rozmowie z portalem wp.pl przyznał, że „Rosjanie jasno wyznaczyli granicę i nie dopuszczali do ciał”. Nie przyszło nam jednak do głowy, że mogą być aż tak nieuczciwi. – tłumaczył. Faktycznie, byłem przy zamykaniu trumien, ale wtedy szczątki były już zamknięte w czarnych workach. – dodawał.
Na zakończenie ks. Błaszczyk zdobył się na przeprosiny, ale i tutaj nie zabrakło wątków politycznych. Jeśli moje słowa spowodowały kiedykolwiek czyjś ból to przepraszam i proszę o wybaczenie, nawet jeśli tego nie oczekuje. Niewątpliwie politycy będą eksplorować ten temat, bo jest efektywny politycznie. – stwierdził.
Źródło: wpolityce.pl
Fot.: wikimedia/Ericollo