Były prezydent Gruzji, Micheil Saakaszwili udzielił wywiadu Telewizji Republika. Nie zabrakło zdecydowanych tez o katastrofie smoleńskiej. Zdaniem Saakaszwiliego, Lech Kaczyński został zamordowany. Były prezydent wspominał też zdarzenie do jakiego doszło podczas wizyty Kaczyńskiego w Gruzji w 2008 r.
Saakaszwili wskazał zasugerował, że za katastrofą smoleńską może stać sam Władimir Putin. Nie ma takich wypadków, nie ma takich zbiegów okoliczności. Nie wierzę w takie rzeczy. Nie wierzę w tego typu przypadki. To było celowe działanie Putina i jestem pewien, żeby był bardzo zadowolony, z tego co się wydarzyło – przekonywał w Telewizji Republika.
Oczywiście można to potraktować jako akt wojny – celowe działanie do sprowadzenia katastrofy, obojętnie, czy samolot został zestrzelony, czy w inny sposób doprowadzono do wypadku – rezultat jest taki sam. Pewnych rzeczy się po prostu nie robi. Kiedy przylatuje prezydent nie usuwa się wyposażenia lotniska. Pozostaje tyle nie wyjaśnionych kwestii – co robiła kontrola lotów na lotnisku? W jakim stanie była aparatura? Przecież tak było kiedy poprzez błędne dane aparatury naziemnej doprowadzono do katastrofy samolotu z prezydentem Mozambiku gdzieś w Południowej Afryce. Jeśli ktoś wie jak to zrobić, to nie będzie z tym żadnego problemu, a Putin jest mistrzem w takich grach. Dla mnie to oczywiste. Kaczyński był nie tylko zagrożeniem, ale był symbolem. Wtedy nie miał on siły militarnej, ale miał siłę symboliczną, wciąż był na stanowisku prezydenta. Dla Putina ukaranie swoich wrogów jest rzeczą absolutnie podstawową – mówił.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Były prezydent Gruzji stwierdził również, że Kaczyński do dzisiaj pozostaje symbolem walki z agresją rosyjską. Lech Kaczyński został zamordowany, ale z mojego punktu widzenia wciąż żyje w sensie symbolicznym, w sensie tych rzeczy, które były dla niego ważne. Do dziś we wszystkich, a przynajmniej w większości gruzińskich domów, pamięta się o Lechu Kaczyńskim – przyznał.
Saakaszwili wspominał też głośny przed laty incydent z udziałem obydwóch prezydentów w Gruzji w 2008 r. Kiedy poznałem Kaczyńskiego, kiedy usłyszałem, co mówi i zobaczyłem, jak się zachowuje, to uświadomiłem sobie, że mam do czynienia z prawdziwym bohaterem. W 2008 przyjechał do Gruzji. Stanął na scenie w Tbilisi mimo, że Putin zbombarduje ten niepodległościowy kraj. Jego obecność była tam bardzo ważna, wszystko transmitowała telewizja, ale bardziej o jego odwadze przekonuje mnie historia, kiedy pojechaliśmy na linię frontu to było w 2008 roku. To była jego inicjatywa odwiedzić posterunek oddalony 40 minut od Tibilisi (…) Jechaliśmy kolumną, byliśmy odpowiednio oznaczeni z kogutami na dachu i tak dalej. Nagle pijani rosyjscy żołnierze otworzyli do nas ogień. Mówiono później, że było to lekkomyślne, ale chciał zobaczyć jak wygląda sytuacja. Wyszliśmy z samochodu, a wtedy zaczęli oni do nas strzelać. Widzieliśmy jak fruwają pociski, było po zmroku, ale było je widać. Moi ochroniarze byli wyszkoleni żeby zapewnić mi bezpieczeństwo. Kiedy rozległy się strzały rzucili się na mnie i powalili mnie na ziemie. Zacząłem krzyczeć i spojrzałem w górę, a Lech Kaczyński stał wyprostowany. Wszyscy na około leżeli, a kule latały bardzo blisko. On zawsze trzymał głowę wysoko i nawet lekko się uśmiechał – wspominał.
Źródło: dorzeczy.pl; onet.pl
Fot.: Wikimedia/EPP