Tragedia, jaka trzy lata temu dotknęła polskiego dziennikarza Filipa Łobodzińskiego, pozostawia piętno na całe życie. Teraz w rozmowie z Magdaleną Rigamonti Łobodziński postanowił po raz pierwszy opowiedzieć o tym strasznym wydarzeniu.
Córka Filipa Łobodzińskiego, Maria, odeszła w 2015 roku. Była studentką Uniwersytetu Warszawskiego. Zachorowała na glejaka i zmarła w wieku zaledwie 21 lat. Sam dziennikarz długo nie opowiadał o tych strasznych przeżyciach, sam przyznaje, że błyskawicznie rzucił się w wir pracy. Dopiero teraz postanowił opowiedzieć o tym, co przeżył.
W rozmowie z Magdaleną Rigamonti Łobodziński wyznał, że do pracy poszedł pierwszego dnia po pogrzebie swojej córki. „Trzy lata temu byłem w bardzo trudnym momencie swojego życia. Na progu ciężkiej depresji. Córka odchodziła. Potrzebowałem zorganizowania swojego czasu. Zacząłem pracować dzień po pogrzebie Marysi. Żeby nie siedzieć w domu, żeby się szybko czymś zająć. I to w dodatku czymś, o czym nie miałem pojęcia” – powiedział.
Odnosząc się do chwil śmierci córki przyznał, że powolne odchodzenie to coś zupełnie innego niż nagła śmierć. „Od pewnego momentu człowiek już wie, jaki jest koniec. I stara się tylko o to, żeby wszyscy przeszli przez to godnie, z bólem, ale w stanie jakiejś głębokiej duchowości” – wyznał.
Jednocześnie Filip Łobodziński stwierdził, że do tak traumatycznego wydarzenia nie da się przywyknąć. „Ale trzeba robić, co się da. Mnie się wyć chce do dziś, codziennie. Przecież dopiero co, 1 października była trzecia rocznica śmierci Marysi. Ale zdaję sobie sprawę, że choćby nie wiem, jak zaklinać świat, to słońce wzejdzie, to po ziemniaki trzeba pójść” – powiedział.
Czytaj także: Odra coraz poważniejszym zagrożeniem w Polsce. Problem napłynął do nas z Ukrainy?