W trakcie olimpijskiego biegu na 1500 metrów Marcin Lewandowski upadł i dobiegł na metę przedostatni. Polski sportowiec był załamany, bo był przekonany, że to koniec. Wtedy stało się coś absolutnie nieprawdopodobnego, bo biegacz… znalazł się w kolejnym etapie. Później w mediach społecznościowych nie szczędził poruszających słów.
W Tokio Marcin Lewandowski postawił wszystko na jedną kartę i zdecydował się na start jedynie na dystansie 1500 m. Temu podporządkował wszystkie treningi. „Bardzo wierzę w medal w Tokio. Tak bardzo, że codziennie sobie wizualizuję, że stoję na olimpijskim podium i nie to, że otrzymuję medal, tylko że mam na szyi złoto i słucham Mazurka Dąbrowskiego” – mówił niedawno w rozmowie ze sport.pl.
Czytaj także: Bartosz Kurek jednak wyszedł do dziennikarzy. Ogromny szacunek za te słowa!
Jednak podczas biegu eliminacyjnego wydawało się, że to koniec. Lewandowski przez większość dystansu biegł w środku stawki realizując zapewne założenia taktyczne. Pod koniec zawodnicy jednak bardzo się ścieśnili, a Polak w pewnym momencie upadł.
Lewandowski jednak zakwalifikowany
Polski biegacz nie krył załamania. Przez długi czas siedział na schodach z twarzą ukrytą w dłoniach. Po kilku minutach okazało się, że polski sztab składa protest i domaga się dopuszczenia zawodnika do półfinału. Ku zaskoczeniu wszystkich protest został zaliczony. Arbitrzy uznali bowiem, że Polak został popchnięty i to spowodowało jego upadek w trakcie biegu.
Czytaj także: Cimanouska jednak nie leci do Warszawy! Jest w innym samolocie
Po wszystkim Marcin Lewandowski starał się opisać swoje emocje w mediach społecznościowych. „Nie wiecie i nie chcielibyście się dowiedzieć jakie to uczucie…nie trenowałem do tej imprezy 3 miesięcy, nie poświęcałem rodziny i najbliższych 3 lat…pracowałem na ten moment więcej niż połowę swojego życia, jestem w szczytowej formie a tu plaskacz w policzek” – czytamy.
„Ale widocznie Bóg ma wobec mnie inne plany bo dostałem drugą szansę…„a pasterz tylko się uśmiechnął…” – czytamy.
Źr. facebook; sport.pl