Zapewne, siadając w ostatnich dniach przed telewizorem, każdorazowo stawiasz przy fotelu miskę. To z niej wylewasz później swe odczucia związane z przesuwaną raz po raz Wigilią (tam Papież, to tutaj święto) wyboru nowego Premiera Rzeczpospolitej.
Zacznijmy od Ewy Kopacz, obecnej Marszałek Sejmu, która przewodzi większości sondaży ale i spekulacji, jako potencjalna następczyni Donalda Tuska. Od kiedy dzierży w swej ręce laskę, głosów krytycznych pod adresem Pani Marszałek nie brakowało. Wcześniej zresztą też, ale jeśli dana postać budzi wątpliwości siedząc na obecnym stołku, to czy godną jest by zastąpić Donalda Tuska? Śmiem twierdzić, iż jej kandydatura wcale nie jest taką silną. Wręcz przeciwnie. Sondaże i rozmowy jej poświęcone, którymi jesteśmy bombardowani w ostatnich dniach, to nic innego jak znane nam doskonale badanie nastrojów. W tym przypadku nie chodzi jednak o Polaków, którymi i tak mało kto się przejmuje, a wewnątrzpartyjne koalicje, grupy, przymierza (tam Wigilia…). Co jeszcze jest w stanie znieść Grzegorz Schetyna? Póki co, jego asasyni czekają na sygnał a pozorny spokój spędza sen z powiek przeciwnego obozu. Czy w przypadku nominacji Ewy Kopacz dojdzie do przewrotu? Szczerze mówiąc średnio mnie to interesuje. Jesteśmy tak urabiani, tak faszerowani, by cieszyć się nawet z najbardziej skompromitowanych postaci na fotelu premiera. Jak nic wewnątrz się nie zagotuje, swoich nowych, starych ministrów prezentować będzie Kopacz.
Ho ho ho ho! Do gry wkracza nam Prezydent Bronisław Komorowski, który też chciałby mieć coś do powiedzenia. Może pogrozić palcem, przypominając o kompetencjach przysługujących przy nominacji Prezydentowi. Chociaż chodzi głównie o wykazanie aktywności, by Sędzia Naród nie odgwizdał gry pasywnej, trzeba brać pod uwagę, że przy ewentualnych buntach wewnątrzpartyjnych to Komorowski będzie symbolem pojednania. Pojednania ponad podziałami! W 25 rocznicę historycznych przemian demokratycznych! Symbolem Wolności i Solidarności! Stop it…
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Tomasz Siemoniak Premierem nie zostanie, bo choć afera taśmowa nawet go nie musnęła, nikt go nie zna. Wydawałoby się, że to dobrze. Mniej znany, nieskompromitowany…W Polsce można funkcjonować publicznie z prokuratorem na karku, będąc uwikłanym miesiąc wcześniej w największe afery i nikomu to nie przeszkadza. Zostawmy Siemoniaka, pomińmy też Elżbietę Sorry Bieńkowską, która prawdopodobnie w najbliższym czasie też „usiądze”.
Moim zdaniem nowym Premierem zostać może Janusz Piechociński – obecny Vice, Minister Gospodarki. Producenci stołków nie wyrabiają na zakrętach, bo dziś każdy ma coś obiecane. Co prawda teza ta dotyczy większości wspomnianych w tym felietonie jak i wielu innych, ale to jednak Janusz Piechociński uratował tyłek Platformie, wyznaczając deadline na wyjaśnienie afery taśmowej do 20 sierpnia (tak to już było), by przez wakacje spokojnie zbadać sprawę, odetchnąć. W większości spraw, w których PSL symbolicznie grzmiał i wypychał nad przepaść przyszłość koalicji, ostatecznie działo się nic. Pamiętasz historyczne „Waldek przejdzie?”. Teraz nie ma Waldka, jest Janusz, którego nominacja, w przypadku wojny w PO, zamknęłaby wszystkim usta. Zresztą, czemu by nie dać Zielonym „porządzić” na koniec kadencji? Tak dla dobra przyszłych koalicji wraz z Leszkiem Millerem jako Marszałkiem.
Czy po nominacji nowego Premiera, w Sejmie rozlegnie się Yabadabaduuuuuuu?
P.s. Choć to nie #IceBucketChallenge osobiście na nowego Premiera nominowałbym Jarosława Kaczyńskiego. PR’owo do rozegrania na dziesiątki sposobów. Ręka wyciągnięta przed wyborami w celu pojednania dla dobra Polski. Nieprzyjęcie propozycji przez JK – wyraz złych intencji i brak chęci rządzenia. „Niech wejdą na koniec w ten syf”. To oczywiście tylko moje fantazje, ale zdaje się, że tylko tak desperackie posunięcia mogą uratować Platformę przed utonięciem.
Fot: Robert Orzechowski/Wikimedia Commons.