Korzystając w ostatnich dniach z komunikacji miejskiej w Warszawie natknąłem się w autobusach na pewne plakaty. Ich głupia treść była idealnym odzwierciedleniem myślenia (hmm, może raczej tego co zastępuje myślenie) elit władających dziś naszą nieszczęsną stolicą z ich guru w postaci tzw. bufetowej na czele. Otóż ów genialne, opłacone zapewne słono znajomym stołecznych biurokratów twórcom i agencjom reklamowym plakaciki krzyczały hasłem „Zakochaj się w Warszawie – zielonej”. Tak, jeśli Warszawa dziś jakaś jest i daje się to zauważyć, to co najwyżej zakorkowana, zapchana, rozryta, rozkopana.
Generalnie wygląda w dużej części nie jak w budowie, ale jak swoisty burdel na budowie (typowy, gierkowski, tak ukochany przez PO). Jednak nie to było na tym plakacie najważniejsze. Otóż poniżej było na czerwono napisane ostrzeżenie, opatrzone zakorkowaną stołeczną ulicą: jazda samochodem = strata czasu (niczym na hali produkcyjnej w komunistycznej fabryce) oraz drugim w kolorze zielonym, z optymistycznym zdjęciem, chwalącym kontrpropozycję zachęcającą do odrzucenia samochodu i jazdy biletowanymi środkami komunikacji miejskiej. Oczywiście wymieniono też szereg zalet zdrowotnych jazdy autobusem czy tramwajem oraz szkodliwości używania samochodu (korki, stres, nerwy zanieczyszczenie itp.). I w tym momencie ręce mi opadły. Bo ewidentnie widać, że debil projektujący plakat i imbecyl go zatwierdzający (jeden z ratlerków HGW) albo w swej bezdennej głupocie nie uświadomili sobie, że to oni i ich szefowa/zleceniodawczyni są wprost odpowiedzialni za te niekomfortowe przypadłości kierowców, bądź też, wzorując się mistrzu PO, Pinokiu Donaldzie, postanowili nam wszystkim łgać w żywe oczy. Oto najwyższy poziom urzędniczego cynizmu.
Tyle, że nie ma się czemu dziwić. To przecież jest dość typowe dla władz upadłych, że nie umiejąc zrobić nic, rozwalając wszystko czego się tkną, na etapie kiedy wszystko już rozkradziono i spaprano, a nieubłaganie zbliża się moment gaszenia świateł i kiedy pierwsze szczury opuszczają już pokład tonącej łajby (a przysłowiowy „król szczurów” już podał tyły), to aby sobie jeszcze dać chwilkę na kombinowanie jak się tu wywinąć od „stryczka”, władza taka wchodzi w etap fantasy i przekonuje poddanych, że burdel jaki im zgotowała jest właśnie tym celem do którego wszyscy, nawet oni, dążyli. W Korei Północnej w czasie głodu telewizja przekonywała, jak niezwykle zdrowa i pożywna jest sałatka z trawy, tam gdzie walą się systemy emerytalne władza i media przekonują jak nowocześnie oraz odpowiedzialnie jest poddać się eutanazji, tam gdzie upada system zdrowotny wychwala się pod niebiosa, eutanazję, aborcje i ogólnie „skracanie cierpień” starym, upośledzonym, mniej przydatnym. U nas także od początku III RP ciągle, na każde wskazanie wad tego państwa i jego zapóźnienia słyszymy: „oj tam, oj tam, a w Afryce mają gorzej” (że nie wspomnę już o szczawiu i mirabelkach – Niesiołowskiego, przepijaniu pieniędzy – Szejnfelda, czy braku kultury jadania śniadań – Pitery – żenujące trio). Ba, za komuny kiedy wytykano jej zbrodnie i zamordyzm można było usłyszeć przysłowiowe „a w Ameryce biją murzynów”. Dlaczego więc nieodrodna córa okrągłego jak i też stado podległych jej piesków nie miałaby również przyjąć tej sprawdzonej w godzinie ostatniej optyki? Po co tłumaczyć się z korków, braku dróg, zapóźnienia komunikacyjnego, rachitycznego metra, które co najwyżej wzbudza pusty śmiech, dziurawych i rozkopanych ulic itd., skoro lepiej powiedzieć: „Człowieku, jest dobrze. To ty wymagasz czegoś, czego sam nie chcesz. My zadbamy o ciebie lepiej. Odstaw samochód, nie będziesz się stresował, denerwował, wąchał spalin. Znikną samochody, nie będzie trzeba budować i modernizować dróg i ulic. A władza dowiezie cię, za horrendalne pieniądze, (jak to w takim układzie monopolista) na miejsce.” Oczywiście jak zechce. Ale wtedy i tak nie będziesz miał wyjścia. To jest klasyka w III RP, zamiast budować autostrady najlepiej zakazać jazdy samochodami (ba, i problem wypadków oraz leczenia ofiar zniknie) albo, co już jest testowane w euro-sojuszu, opodatkuje się jedzenie uznane przez władzę za niezdrowe, bo przecież jak głupi jemy je, a władza musi nas potem leczyć. A że za nasze pieniądze? To nie istotne. Ważne, że przez naszą „głupotę” mniej jej zostaje do rozgrabienia.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Cóż HGW zdecydowanie obce jest myślenie, a jej urzędasom nawet rozum czy szare komórki. Ale czego oczekiwać skoro nawet sami partyjni koledzy, zapewne życzliwi wobec koleżanki, wymyślili jej idealnie pasującą ksywkę „bufetowa”. Widać sami zauważyli, że to szczyt możliwości intelektualnych HGW. Od siebie dodam, że najlepiej aby ten bufet był z czasów stanu wojennego, bo wtedy spokojnie niczego by tam podawać nie musiała, z braku jakiegokolwiek towaru konsumpcyjnego i problem robienia czegokolwiek by zniknął.
Zaś jeśli chodzi o kwestię zielonego, to jedyne co zielonego w tym wszystkim widać to to, że HGW vel „bufetowa” nie ma zielonego pojęcia o rządzeniu Warszawą. Na resztę warto spuścić zasłonę milczenia.