Na razie trwa prezydencka cisza wyborcza, nie można pisać ani za głośno mówić o startujących w wyborach kandydatach. Ale już niedługo cisza się skończy, a za kilka tygodni „Zasiądzie Pan na Majestacie” jak to mawiali nasi sarmaccy przodkowie. A przynajmniej zasiądzie na fotelu pierwszego obywatela jego erzac, czyli prezydent Rzeczpospolitej. Jedni będą zadowoleni z wyboru większości głosujących współobywateli, inni nie, ale będą też tacy, którzy tego wyboru w ogóle nie uznają. Ale ci trzeci w ogóle nie akceptują ani wyborów, ani prezydentów ani obecnej Polski.
Polska, poza legalnymi władzami faktycznie kontrolującymi terytorium państwa polskiego, posiada już kilka działających głów państwa: Prezydenta Drugiej Rzeczpospolitej Jana Zbigniewa Potockiego, Regenta Królestwa Polskiego Leszka Wierzchowskiego, posługującego się tytułem Wielkiego Księcia, zmyślonym jeszcze bardziej niż jego królestwo. Ale sprawa władz na uchodźstwie wciąż się rozwija i od 4 lipca tego roku, mamy też Prezydenta Stanów Zjednoczonych Polski – Mariusza Maxa Kolonkę. Każdy z nich przynajmniej deklaruje, że jest prawowitą władzą w Polsce i jedynym prawdziwym obrońcą suwerenności państwa polskiego, powołując się na różne prawdziwe lub zmyślone racje.
Polska nie jest jedynym krajem, gdzie funkcjonują pretendenci, to jest samozwańcze „władze” bez jakiejkolwiek władzy nad czymkolwiek. Wielka Brytania, w pewnym sensie znana z rozbudowanego folkloru politycznego też ma kilka „Prawdziwych” wbrew elementarnym faktom rządów. W tym rząd nieistniejącego od XI wieku Anglosaskiego królestwa Mercji, która zdaniem samozwańczego rządu (wydającego dokumenty w anglosaskim języku Ænglisc) jest pod okupacją wrogich Normanów. W Anglii znajdziemy też na przykład zwolenników „króla” Franciszka II, odmawiających Elżbiecie praw do tronu między innymi za jej niemieckie pochodzenie. Byłoby to dużo mniej śmieszne, gdyby nie fakt, że rzeczony Franciszek II, w przeciwieństwie do Elżbiety naprawdę jest Niemcem zamieszkałym w Bawarii.
Co pcha pretendentów i samozwańców do obnoszenia się z tytułami Pomazańców Bożych, czy też obrońców najjaśniejszej rzeczpospolitej? Po co, jeśli nie z szaleństwa, wydają dekrety i teki ministrów nieistniejących rządów?
Ich kondycji psychicznej rozstrzygać nie chce, więc zupełnie niemedialnym zwyczajem nie wypowiem się na temat na którym się nie znam. Tym co ich pcha jest też na pewno głębokie niezadowolenie z życia. Połączenie uczucia patriotyzmu i rezygnacji, niezadowolenia z braku sukcesów i pragnienia pełnienia doniosłej roli w dziejach, mocnego poparcia garstki zwolenników i niezrozumienia przez masy rodzą uczucie, że to wszystko nie może być prawda. „Jak to możliwe, że Polska którą tak bardzo kocham, jest tak odległa od tego, jaka być powinna. To nie może być prawda” myślą samozwańcy i ich zwolennicy. Rzeczywista ojczyzna staje się dla nich czymś w rodzaju filmowego Matrixa, rozstawionego przez jakieś obce siły, by prawdziwych Polaków zniewolić. Bo przecież Prawdziwsza Polska, święta sarmacka szczęśliwa ziemia nigdy by im tego nie zrobiła a patrioci Prawdziwej Polski nie mogą się na coś takiego zgadzać. Więc oni niczym Neo z tego samego filmu biorą na siebie misje wyzwolenia rodaków. No, ale, że nie latają w przestworzach, ani nie zatrzymują kul karabinowych ruchem ręki walka z „wrogą polskojęzyczną okupacją” idzie im wyjątkowo marnie.
U niektórych radykałów na granicy szaleństwa poczucie, że to co jest nie może być prawdziwym państwem polskim wzmacnia na pewno długa tradycja rządu na uchodźstwie (który faktycznie pozostawał legalny), a wcześniej XIX wiecznych Komitetów Narodowych, Hoteli Lambert i Towarzystw Patriotów bynajmniej nie francuskich, w Paryżu czy Londynie i swarów tych środowisk.
A co może mieć w głowie nowy prezydent zarządzający Fajną, Wolną, Patriotic Poland z centrum dowodzenia o aparycji udekorowanego schowka na miotły? Nie sposób stwierdzić. W ciągu kilkunastu lat był już osobowością telewizyjną roku, rozchwytywanym nowojorskim korespondentem „nadzieją prawicy” szefem partii politycznej, wodzem rewolucji i w końcu szefem rządu, z niego samego się składającego.
Ale można na to patrzeć jako na studium powolnego upadku i staczania się rozpoznawalnej i szanowanej osoby w obłęd szaleństwa. Można też patrzeć na kolejną wymyśloną wyśnioną prawdziwą sarmacje, Polskę która w wielu umysłach jest tą autentyczną ojczyzną której chcą być wierni. Wiadomo, samozwańca uznają tylko najbardziej szaleni, ale ruch w którym stanowili fanatyczne jądro istniał i istnieje. Peryferia i szeregowcy dawno wrócili z eskapady Rewolucji Patriotycznej Maxa, ale to co ich ciągnęło zostało w ich głowach. A czego szukali w ruchu szalonego byłego korespondenta wszystkich (po kolei) telewizji? Polski wolnej, dumnej jak Stany Zjednoczone, rządzonej przez ludzi godnych zaufania. Ale przede wszystkim Polski bogatej jak Stany Zjednoczone i kładącej taki nacisk na wolność.
Cóż, godność duchowego przywódcy zza morza uzurpowało już wielu, każdy reprezentował inny nieistniejący kraj: Polskę trójnarodowej polsko-litewsko-ukraińskiej miłości, Polskę silnej monarchii dziedzicznej i katolickiej; Polskę narodową i demokratyczną, pogrobowców przedwojennych partii. Dzisiaj do tego zaszczytnego grona państw nigdy nieistniejących i rządzonych „przez prawdziwych patriotów z emigracji z Zachodu” dołączyła kapitalistyczna, radosna i bezwzględna jak dziki zachód Rzeczpospolita „Stanów Zjednoczonych Polski”.