Wspomnienia Z Okupowanego Poznania.
Część II
Spotkanie z oficerem SS.
Czytaj także: \"Spalić wiedźmę\". Nowa książka Magdaleny Kubasiewicz [fragment]
Mój wuja Marek kiedy rozpoczęła się wojna miał 10 lat. Kiedy zamknięto polskie szkoły i po jakimś czasie część znowu otwarto, trafił do klasy gdzie nauczyciele mówili tylko po niemiecku. On tak jak większość dzieci albo nie znał tego języka, albo znał go bardzo słabo. Niemieccy nauczyciele nie zważali na to i bili aż do krwi za każdy błąd czy niezrozumienie polecenia. Marek nie raz wracał do domu z okrwawionymi rękami, czy opuchniętą twarzą.
Tak gdzieś w 1942 albo na początku 1943 roku szkoły zostały zamknięte i wuja dostał nakaz pracy. Trafił do warsztatu naprawy radioodbiorników, który mieścił się w budynku (którego już nie ma) przy ulicy Gwarnej w Poznaniu. Serwis prowadziła pani Schuster, Niemka mieszkająca od lat w Poznaniu. Była sama, bo jej mąż służył jako oficer Kriegsmarine i bardzo rzadko przyjeżdżał do domu. Właścicielka nie była nazistką i dlatego traktowała wuja dość dobrze. Pozwalała mu nawet rozmawiać po polsku kiedy nie było akurat klientów w sklepie.
Praca wuja polegała na odwożeniu naprawionych, albo przywożeniu uszkodzonych odbiorników radiowych (a wtedy radia były duże i ciężkie). Do tego celu miał specjalny wózek na którym umieszczał radio i ciągnąc zawoził pod wskazany adres. Praca była ciężka i niebezpieczna bo codziennie przemierzał wiele kilometrów i ciągle był narażony na spotkanie z niemieckimi patrolami. Na szczęście dla niego, Pani Schuster miała przyjaciela w sztabie Wehrmachtu na AlejachMarcinkowskich i dzięki temu miał specjalną przepustkę na której było napisane, że warsztat pracuje dla niemieckiej armii. Ten dokument wiele razy uratował mu skórę.
Pewnego dnia chyba wiosną 1944 roku do warsztatu przyszedł oficer SS w czarnym mundurze. Wuj jak go zobaczył to przestraszył się i jak twierdził nawet teraz jak sobie przypomina ten moment po plecach przechodzą mu ciarki (po czterdziestu latach). Był nawet moment w którym chciał uciec z warsztatu. Na szczęście oficer przyszedł tylko odebrać radio z naprawy. Marek pamięta, że był to jeden z pierwszych klawiszowych Telefunkenów. Wziął odbiornik i postawił na wózek starając się pracować szybko i broń Boże nie patrzeć na esesmana. Kiedy już ten przerażający klient Pani Schuster załatwił wszystko, wyszedł ze sklepu i pieszo ruszył ulicą Św. Marcina.
Wuja był zdziwiony, że oficer nie ma samochodu, ale bez słowa ruszył za nim. Był tak przerażony, że ledwie mógł iść. Cały czas wydawało mu się, że ten „czarny” zastrzeli go tak choćby dla kaprysu, albo pobije. Szli tak dość długo, bo aż na Wildę. Oficer szedł z podniesiona głowa i miał taką minę jakby cały świat do niego należał. Marek pamięta, ze nawet patrole omijały go z daleka. Ten już starszy człowiek jeszcze teraz poci się na wspomnienie tej drogi. W końcu doszli do kamienicy i dużych drewnianych drzwi gdzieś na ulicy chyba Kosińskiego (już dokładnie nie pamięta). Oficer otworzył drzwi i wszedł do środka. Marek wziął z wózka radio i wszedł za nim. Kiedy już postawił radio w pokoju wydarzyło się coś niesamowitego.
Ten butny oficer o twarzy bandyty kazał mu (po polsku) usiąść i zawołał po polsku służącą. Kazał jej dać mu jeść i pić. Kiedy dziewczyna przyniosła kanapki i herbatę Marek bał się jeść. Bał się nawet spojrzeć na oficera. Ten jednak uśmiechnął się i powiedział, że ma się nie bać i ma jeść. W końcu wujek przemógł się, a że był głodny szybko zaczął jeść. Kiedyskończył esesman zapytał go czy pali papierosy. Marek odparł, że nie. Wtedy oficer zapytał, czy jego ojciec pali. Marek potwierdził. Wtedy esesman otworzył szafę, wyciągnął dużą garść papierosów zawinął w papier i dal zszokowanemu chłopcu. Wuja podziękował i totalnie zdziwiony wyszedł na dwór.
Kiedy opowiedział całą historię w domu nikt mu nie chciał uwierzyć, wszyscy tylko pytali skąd ma papierosy. Nikomu w głowie się nie mieściło, że tak może się zachować w stosunku do Polaka oficer SS.
Po kilku dniach zapytał o niego Panią Schuster, ale ta powiedziała, że go nie zna i nie wie kto to jest. Wuja do dnia dzisiejszego (mówimy o latach osiemdziesiątych) nikomu tej historii nie opowiadał tak szczegółowo. Bał się, że nikt mu nie uwierzy. Ja jednak jestem pewien, że mówił prawdę bo widziałem jak się zachowywał kiedy mi to opowiadał. I na zakończenie jeszcze jedna uwaga: Marek twierdził że „oficer musiał być Polakiem, bo mówił normalnie po polsku” (cytat). Ta historia bardzo mnie zainteresowała, bo takich przypadków zachowań oficerów SS w stosunku do Polaków, nie było zbyt wiele w okresie okupacji w Polsce.
Ireneusz Piątek
o autorze:
Jego pasją jest historia, a szczególnie okres II wojny światowej. Ma 49 lat. Z wykształcenia jest politologiem. Mieszka pod Poznaniem. Od lat pisze artykuły, recenzje, biografie, testy, starając się przekazać swoją wiedzę na temat tego strasznego konfliktu i dziedzictwa który po sobie pozostawił.
artykuł pochodzi z portalu http://historyk.eu/ i jest częścią felietonu pod tytułem „Niepublikowane wspomnienia wojenne”