Projekt
Nowe państwo, federacja, konfederacja bądź związek zupełnie niezależnych państw obejmować miałby Polskę, Białoruś, Ukrainę, Litwę i Łotwę. Autorzy projektu nie dopisali zupełnie naturalnego uczestnika takiego porozumienia – Estonii, która w razie realizacji takiego scenariusza oraz w obliczu rosyjskiego sąsiada raczej nie mogłaby pozwolić sobie na neutralność – co niniejszym czynię i jednocześnie przechodzę do własnej analizy możliwości odnowienia Rzeczypospolitej.
Związek wymienionych państw skutkowałby powstaniem nowego tworu na arenie międzynarodowej, którego potencjał osiągnąłby automatycznie poziom głównych rozgrywających w Europie, a także ważnego podmiotu na świecie. „Nowa Rzeczpospolita” miałaby łącznie ponad 100 milionów mieszkańców, zaś powierzchnię ok. 1 300 000 km2.
Gospodarka
Połączenie, bądź przynajmniej silne powiązanie naszych gospodarek, utworzyłoby wielki potencjał na przyszłość, jednak stwierdzić należy uczciwie, iż w dniu dzisiejszym odnowiona Rzeczpospolita musiałaby borykać się z wieloma trudnościami.
Pisząc o potencjale, należy wymienić tu bogactwo surowców naturalnych, którymi dysponuje przede wszystkim Polska i Ukraina. Węgiel, miedź, rozwinięty przemysł metalurgiczny, żelazo, złoża siarkowodoru, żyzne gleby. Z pewnością mądre reformy i unowocześnienie niektórych gałęzi przemysłu, zwłaszcza u naszych wschodnich sąsiadów, przyczyniłyby się do wzrostu PKB i siły integrujących państw w ogóle. Ponadto w obliczu kryzysów energetycznych pamiętać należy o działających na zachodniej Ukrainie elektrowniach atomowych, których prąd z pewnością mógłby zasilać również polskie gospodarstwa domowe.
Reasumując, w przypadku gospodarki niewątpliwie konieczna byłaby głęboka analiza ekspercka oraz lata pracy, które umożliwiałyby sprawny przepływ towarów, kapitału, usług i zasobów ludzkich pomiędzy omawianymi krajami. Niewątpliwym wysiłkiem, które już na początkowym etapie realizacji projektu należałoby podjąć, byłaby budowa infrastruktury drogowej i kolejowej umożliwiającej rozpoczęcie procesów integracyjnych. Jednakże w przypadku powodzenia opisywanego projektu „Nowa Rzeczpospolita” stałaby się państwem o jednej z najsilniejszych gospodarek w Europie i na świecie.
Warunki realizacji
Realizacja związku państw byłej I RP wymaga jednoczesnego zaistnienia sprzyjających warunków zewnętrznych na arenie międzynarodowej jak i woli współpracy wewnątrz omawianego terytorium.
Zaistnienie silnego podmiotu w środkowej Europie nigdy nie leżało w interesie dwóch potężnych państw sąsiadujących z tym rejonem: Niemiec i Rosji. W przypadku rozpoczęcia jakichkolwiek negocjacji w tej materii należy spodziewać się silnego sprzeciwu wyżej wymienionych, nie wykluczając gróźb interwencji militarnej ze strony Moskwy. Dlatego naturalne wydaje się, iż nawet rozpoczęcie realnej budowy omawianego projektu będzie możliwe jedynie w czasie, gdy zarówno Niemcy jak i Rosja stracą swoją obecną pozycję i zostaną dotknięte poważnymi trudnościami wewnętrznymi. Czy jest to możliwe? Owszem.
Szansa taka rysuje się coraz poważniej na horyzoncie przyszłości naszego regionu. Siła Niemiec oparta jest przede wszystkim na pozycji tego kraju w Unii Europejskiej, w której de facto, po osłabieniu Francji i alienacji Wielkiej Brytanii, stały się liderem. Jednym z realnych scenariuszy omawianych dziś w kuluarach przez przywódców państw Europy jest upadek tych struktur, których jedynym spoiwem jest kapitał – trudno bowiem o stwierdzenie, iż Unia Europejska stoi fundamentem wspólnych wartości Cywilizacji Łacińskiej. Coraz większe problemy finansowe członków UE oraz pogarszające się prognozy gospodarcze na przyszłość wskazują, iż możliwy jest w niedalekiej przyszłości ich demontaż oraz nawrót państw narodowych do polityki protekcjonizmu – w takiej zaś chwili Berlin raczej skupi swą uwagę na zapewnieniu stabilności wewnętrznej własnego kraju niż finansowaniu ingerencji na obcych terenach. Ponadto pamiętać należy o dramatycznych prognozach demograficznych dla ludności autochtonicznej Niemiec – już dziś znaczną część dzieci i młodzieży stanowi ludność obca cywilizacyjnie, głównie muzułmańska, która w sytuacji kryzysowej może stanowić poważny czynnik destabilizacyjny.
Rosja natomiast, pomimo prób prowadzenia w dalszym ciągu polityki mocarstwowej, z roku na rok słabnie. W związku z rosnącą potęgą państw Azji, przede wszystkim Chin i Indii, raczej nieodwracalne wydaje się tracenie przez Moskwę swoich wpływów na tym kontynencie. Ponadto Rosja, podobnie jak Niemcy, boryka się z coraz gorszymi prognozami demograficznymi (od 20 lat liczba etnicznych Rosjan maleje), przybywa ludności muzułmańskiej (dziś to już nawet 15% w skali kraju), a problemy te wzmaga występowanie szerokiej patologii społecznej, z masowym alkoholizmem na czele. Należy też pamiętać o wzrastającym natężeniu lokalnych dążeń separatystycznych, gdzie obok Czeczenii coraz częściej słyszymy o zamachach w Dagestanie czy Tatarstanie.
Życie, geopolityczne zwłaszcza, nie znosi próżni. W czasie demontażu struktur unijnych, a także osłabieniu aktywności międzynarodowej Rosji ogarniętej problemami wewnętrznymi, kraje pomiędzy Zachodem a Wschodem Europy, aby móc się nadal stabilnie rozwijać będą zmuszone do poszukiwania trzeciej drogi. To zależy jednak również, a może przede wszystkim, od woli samych zainteresowanych. Może być tak, iż władze w Polsce będą forsować ideę ślepego podążania za Niemcami, które zapewne będą, przynajmniej z początku, podejmować próby utrzymania części struktur unijnych. Z kolei na Białorusi może nadal funkcjonować reżim Łukaszenki, który ostatecznie wyprzeda cały majątek swego państwa Moskwie i będzie przezeń de facto kierowany. Ukraina może zaś pogrążyć się w chaosie wewnętrznych starć, co obserwując dzisiejszą sytuację polityczną naszego sąsiada, wcale nie jest niemożliwe. Natomiast może być też tak, iż „okrągłostołowe” elity w Polsce zostaną wyparte, na Białorusi pod naporem kryzysu społecznego obecny prezydent będzie musiał ustąpić, zaś sceptyczna wobec serwilizmu w kierunku Kremla część społeczeństwa Ukrainy zdobędzie zdecydowaną przewagę.
Realizacja
Warto jednak zastanowić się, jak można się do wyżej opisanej idei przybliżyć. Uważam, iż w obecnym czasie i warunkach jej osiągnięcie w wymiarze politycznym nie jest możliwe. Jednakże intensywny rozwój komunikacyjny i technologiczny otwiera pole do współpracy międzynarodowej na płaszczyźnie społecznej, pomiędzy środowiskami dostrzegającymi zalety takiego porozumienia.
W ostatnim czasie byłem uczestnikiem kilku debat polsko-ukraińskich, których grupy uczestniczące stanowiła w większości aktywna społecznie młodzież akademicka z obu krajów, a więc potencjalnie ludzie, którzy w przyszłości powinni osiągnąć mniejszy bądź większy wpływ na ster rządów w swoim państwie. Ciekawostką był fakt, iż Ukraińcy poproszeni o wskazanie zagrożeń międzynarodowych dla swojej ojczyzny, na pierwszym miejscu wymieniali Rosję, na ostatnim zaś – Polskę. Nie była to jednak spowodowana obecnością Polaków kurtuazja, a zwykła, sucha kalkulacja polityczna. Znamiennym jest również fakt, iż większość z nich opowiadała się za zacieśnieniem relacji z Polską.
Temat, który tradycyjnie najbardziej poróżnia Polaków z Ukraińcami – działalność UPA i pomniejszych organizacji nacjonalistycznych na terenie byłych polskich Kresów południowo-wschodnich – wykazał również pewien potencjał płaszczyzny do porozumienia. Okazało się również, iż sprawa masowych mordów na Polakach z Wołynia jest nie tyle świadomie lekceważona przez ukraińską młodzież, co po prostu mało znana, bowiem podręczniki szkolne zazwyczaj o tych tragicznych wydarzeniach milczą.
Wspominam o tym dlatego, ponieważ właśnie oddolne kontakty na płaszczyźnie społecznej uważam za jedyną możliwą dziś drogę do budowania fundamentu porozumienia na przyszłość. W rządzie, a nawet w sejmie nie ma dziś bowiem siły, która by aktywnie zaangażowała się w budowę alternatywy czy to wobec Niemiec (UE) czy USA. Ponadto warto, a nawet trzeba, wybrać się za granicę wschodnią RP. Poza niezapomnianą możliwością poznania duchowego dziedzictwa naszych przodków, które wciąż jest tam obecne, można nawiązać cenne kontakty na przyszłość. Na temat narzędzi politycznych nie będę się rozpisywał, ponieważ w chwili obecnej uważam to za bezcelowe. Pomijając fakt, iż jest to zagadnienie szerokie i wymagające oddzielnej rozprawy.
Jednakże nawet przy odwróceniu sytuacji, tzn. zaistnieniu dogodnych warunków międzynarodowych i wewnątrzpolitycznych, jeżeli projekt nie będzie posiadał poparcia społecznego w krajach zainteresowanych, szanse na realizację będą niewielkie i może zostać pogrzebany poprzez naciski oddolne. Dlatego tak ważne jest budowanie sieci relacji i kontaktów, wyjaśnianie wzajemnych pretensji i obaw, a w końcu ustalenie i uwypuklenie wspólnych wartości, które posłużą za solidny fundament pod porozumienie na szczeblu międzyrządowym.
Międzymorze a Endecja
Z pewnością idea Jagiellońska, w sensie geopolitycznym w czasach współczesnych częściej określaną mianem Międzymorza, jest o wiele bardziej kojarzona z obozem piłsudczykowskim niż myślą polskiego ruchu narodowego. Skąd więc przychylne analizy dla tej koncepcji na łamach stricte narodowego pisma?
Tematykę państw opisywanego regionu podjął jeszcze przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości Roman Dmowski. Pisał o Międzymorzu w kontekście niemieckich prób dominacji w Europie, zwłaszcza Środkowo-Wschodniej. Lider polskich narodowców upatrywał w silnych państwach Europy Środkowej jedyną szansę na zatrzymanie wschodniej ekspansji politycznej Berlina, przypominał również jednak o dwóch przeszkodach: dobrych stosunkach łączących elity Węgier i Ukrainy z władzami niemieckimi.
Opinia, iż idea Międzymorza należy wyłącznie do myśli geopolitycznej sanacji, jest nieporozumieniem. Wynika ono głównie z faktu, iż praktycznie w okresie kiedy II RP uporządkowała sprawy wewnętrzne i zaktywizowała się na arenie międzynarodowej, endecja była w opozycji spowodowanej autorytarnymi rządami obozu sanacyjnego i nie miała wpływu na kierunek działalności Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Nawet jeśli przyjmiemy tezę, iż propagowanie związku państw między Bałtykiem a Morzem Czarnym należało w XX wieku głównie do polityków sanacyjnych, nic nie stoi na przeszkodzie, by dziś tę koncepcję promowali działacze ruchu narodowego. Dlaczego? Obóz Narodowy zawsze kreował na pierwszy plan dany interes Polski, nie zaś sentymenty. „Wielka Brytania nie ma wiecznych sojuszników, ani wiecznych wrogów, wieczne są tylko interesy Wielkiej Brytanii i obowiązek ich ochrony”. Uważam, iż ta XIX-wieczna dewiza brytyjska najlepiej oddaje sens myśli geopolitycznej, jaką kierował się i powinien kierować w przyszłości polski obóz narodowy.
Stawianie przez niektóre środowiska neoendeckie dogmatu orientacji prorosyjskiej, a więc przeciwnej wobec opisywanej idei, jest nie tylko niezrozumiałe, ale i szkodliwe. Fakt, iż Roman Dmowski głównie w oparciu o Rosję starał się odbudować niepodległą Polskę wynikał z ówczesnej sytuacji w Europie; z przekonania, jak się później okazało zresztą słusznego, że obóz państw centralnych będzie przegranym w czasie Wielkiej Wojny. Ponadto budowanie związku państw Europy Środkowo-Wschodniej, zwłaszcza Polski, Białorusi, Ukrainy i Litwy, było po prostu w owym czasie niemożliwe. Był to jak wiadomo okres silnych nacjonalizmów w tych krajach, zwłaszcza Litwini i Ukraińcy nie wyobrażali sobie funkcjonowania w ścisłym związku z Polakami. Z tego właśnie faktu wynikała lansowana przez Dmowskiego koncepcja inkorporacyjna, nie zaś z powodu jakiejś urojonej prorosyjskości i nieprzychylności wobec narodów byłej I Rzeczypospolitej.
Każda osoba poczytująca siebie jako politycznego pragmatyka podziela chyba opinię, iż koncepcje polityki zagranicznej nie powinny być motywowane uczuciami, ale suchą analizą ewentualnych strat i korzyści. Skoro w okresie międzywojennym niemożliwe było restaurowanie wielonarodowej Rzeczypospolitej (co zresztą szybko zrozumieli sami Piłsudczycy), to po prostu Narodowcy opowiadali się za innymi rozwiązaniami. Dziś jednak raczej niemożliwe jest anektowanie przez Polskę ziem będących w jej granicach przed 1939 rokiem, zaś jedyną możliwością zdobywania wpływów na tych terenach oraz ratowania będącej tam polskiej ludności autochtonicznej jest nawiązanie ścisłych relacji z tymi państwami. Jeżeli więc taka szansa w przyszłości zaistnieje, dlaczego z niej nie skorzystać? Pomijając względy sentymentalne logicznym jest, iż Polska będąca w przyjacielskich relacjach z krajami regionu, ma szanse w sposób naturalny stać się ich liderem i przez to rozbudować również własny potencjał. Historia pokazuje, że życie nie znosi próżni, zwłaszcza w Europie Środkowo-Wschodniej. Podobna sytuacja kreśliła się przed Polską na początku lat 90. po upadku ZSRR. Wówczas to jednak Warszawa była zbyt słaba, aby przeciągnąć kraje „postjagiellońskie” na swoją stronę, co wkrótce wykorzystała Moskwa. Jak wiemy, silna Rosja nie traktuje Polski w sposób partnerski i wykorzystuje naszą słabszą pozycję do narzucania własnych warunków gry politycznej czy gospodarczej. Dziś Polska jest mimo wszystko silniejsza i być może za kilka, kilkanaście lat warto spróbować zbudować własny, niezależny od Niemiec czy Rosji obóz państw Międzymorza i w ten sposób przyczynić się do budowy realnie silnego państwa polskiego.
Wnioski na przyszłość
Gdybym miał osobiście odpowiedzieć, czy wierzę w realizację takiego scenariusza, odparłbym, że tak… ale raczej dłuższą drogą. Uważam, iż budowa związku państw na obszarze pomiędzy Morzem Bałtyckim a Morzem Czarnym jest całkiem realna w obliczu rozpadu obecnych struktur w dłuższej bądź krótszej perspektywie czasowej. Jednakże jednoczesne zaistnienie dogodnych warunków do budowy tegoż projektu w ściśle określonym czasie i przestrzeni będzie niezwykle trudno. Osobiście jestem zwolennikiem przesunięcia wektora realizacji tej koncepcji na południe – na teren Grupy Wyszehradzkiej. Z powodu wielu czynników, których wymieniać tu nie trzeba, wydaje się, iż postawienie pierwszego kroku w drodze do osiągnięcia szerszej współpracy tych terenów najłatwiejsze będzie właśnie na południu. Już dziś z Węgier płyną w kierunku Polski liczne sygnały o chęci bliższej współpracy. Oczywistym wydaje się fakt, iż w przypadku zbudowania zaczątku, przyjmijmy – „Unii Międzymorza”, będzie o wiele łatwiej pozyskać do współpracy kraje dawnej I Rzeczypospolitej. Tak więc powstanie „Nowej Rzeczypospolitej” widzę raczej w ramach szerszego ciała i według mnie, byłby to ostatni etap konstruowania Międzymorza, a nie zaś jak widzą to niektórzy – pierwszy.
Nieporozumienia na linii Bratysława-Budapeszt, antypolska polityka litewskiego rządu wobec Wileńszczyzny, coraz silniejsze wpływy Moskwy na terenie Białorusi czy Ukrainy – są to poważne problemy, których jednoczesne pogodzenie bądź wygaśnięcie może wydawać się dla czytelnika niemożliwe, co jest równoznaczne z zakwalifikowaniem projektu budowy Międzymorza jako utopii. Cóż, historia zna wiele gwałtownych i nieprzewidywalnych zwrotów – pamiętajmy chociażby o wielości skomplikowanych czynników, które zaistnieć musiały aby odbudować niepodległą Polskę w 1918 roku czy o całkowitym upadku systemu komunistycznego na początku lat 90. w Europie, będącym zaledwie kilkanaście lat wcześniej uważanym za trwałą przeciwwagę wobec USA i struktur Zachodnich. Historia zna również przypadki niespodziewanej współpracy w rejonie naszych zainteresowań – przypomnijmy chociażby swoisty sojusz polityczno-gospodarczy, który zaistniał w relacjach bilateralnych pomiędzy Polską a… Białorusią w latach 1992-1993.
Dziś powiązania gospodarcze, komunikacyjne, technologiczne i społeczne są już tak zaawansowane, iż raczej żadne państwo wielkości Polski nie jest w stanie funkcjonować w sposób autarkiczny, dlatego poszukiwać należy pewnej alternatywy na niepewną przyszłość. Czy stanie się nią Międzymorze? Na tę odpowiedź przyjdzie nam zapewne jeszcze poczekać, a jej kształt będzie zależeć również od naszej pracy.
Adam Andruszkiewicz
Artykuł ukazał się w 11 numerze kwartalnika „Polityka Narodowa”
Więcej na ten temat: http://www.manarchija.org/nrp-pl