Kiedy większość pasjonatów, miłośników, fanów, czy kibiców od święta spogląda na imponujące transfery dwóch hiszpańskich hegemonów, jakby zapominając -bądź deprecjonując dokonanie tej biedniejszej strony Madrytu- kto zajął w ubiegłym sezonie pozycję numer 1 w Primera Division, Diego Simeone rozważnie wymienia swoje karty.
To nie na jego drużynę padają główne światła mediów, choć ich strumień jest znacznie intensywniejszy od tego sprzed roku i lat wcześniejszych. El Cholo kompletuje swój skład tak jak może. I choć sprzedał swoją największą gwiazdę, druga wróciła do swojego macierzystego klubu po wypożyczeniu, a kilku innych ważnych w jego planach piłkarzy także pożegnało się z zespołem, co było raczej nieuchronne, Argentyńczyk rąk nie załamał. Nie dopuścił do rozbicia drużyny, które można obserwować w innej rewelacji ligi, tyle że z wysp, a konkretnie z hrabstwa Hampshire. On już pokazał, że za niewiele można zrobić bardzo wiele i nie ma zamiaru rezygnować z obranej wcześniej drogi. Porządnie nastraszył tak Real i Barcelonę w Hiszpanii, jak i wszystkie inne kluby na Starym Kontynencie, czy to w Lidze Europy, czy w Lidze Mistrzów. A obawiać powinni się nadal.
Kiedy z Atletico odchodził Radamel Falcao, mało kto przypuszczał, że Diego Costa tak szybko wejdzie w jego buty i socios w ekspresowym tempie zapomną o Kolumbijczyku. Rojiblancos mają wybitne szczęście do napastników. Fernando Torresa zastąpił, bardzo udanie zresztą, duet Aguero/Forlan. A potem było jeszcze lepiej. I jest nadal. W całej tej ferajnie napadziorów, Costa jest dla mnie najbardziej przereklamowanym. Takie już mam wrażenie, kiedy patrzę na jego grę. A żeby było jeszcze odrobinę bardziej kontrowersyjnie(?), uważam Mandzukica za dużo bardziej wartościowego zawodnika dla Atletico, niż Brazylijczyka z hiszpańskim paszportem. Mandzukic idealnie komponuje się do filozofii gry Simeone i choć może nie jest tak błyskotliwym zawodnikiem jak Costa, tak jak i on jest gwarancją co najmniej kilkunastu bramek w sezonie, walki na całej szerokości i długości boiska + daje coś, czego nowemu zawodnikowi Chelsea brakowało – „zimną głowę” w starciach z prowokującym rywalem. A przynajmniej znacznie chłodniejszą. Dodając do tego wszystkiego sprowadzonego z Realu Sociedad Antoine Griezmanna, widzimy duet, który może dać znacznie więcej niż Villa-Costa.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Bardzo dużym osłabieniem drużyny był powrót do Chelsea Thibaut Courtois. Problem z obsadą bramki był tym większy, że z klubem postanowił pożegnać się również Daniel Aranzubia, a wracający z wypożyczeń Sergio Asenjo i Roberto zostali wykupieni przez kluby, w których spędzili ostatni sezon. Działać trzeba było szybko i mądrze, i tak na Vincente Calderon pojawił się doświadczony w lidze hiszpańskiej Miguel Angel Moya oraz Jan Oblak, za którego Benfica otrzymała 16 mln euro. 21-letni, utalentowany Słoweniec ma bardzo wysoko zawieszoną poprzeczkę. W końcu jego o rok starszy kolega, wyprawiał między słupkami prawdziwe cuda w mistrzowskim dla Atletico sezonie.
Do tej pory z klubowej kasy Atletico wypłynęło niewiele więcej niż wpłynęło, a spekulującym mediom udało się dogadać i stworzyć listę top 6, z której „bez wątpienia” ktoś w niedługim czasie do Madrytu trafi. Kto jest w gronie sześciu wspaniałych? Jedni bardziej, a inni mniej przydatni drużynie boiskowych pitbulli. W obliczu problemów sercowych Angela Correy, najlepszą propozycją zastąpienia Adriana wydaje się Santi Cazorla, którego chyba odrobinę przestraszyła konieczność rywalizacji z nowymi nabytkami Arsene Wengera. Sam bardzo chętnie widziałbym w czerwono-białej koszulce Ezequiela Lavezziego, mało kto potrafi straszyć przeciwników na skrzydle tak jak on, co pokazały ostatnie MŚ. Przeszkodą będą pewnie oczekiwania zawodnika, bo sama cena iście promocyjna. Niestety, PSG swoich piłkarzy obsypuje katarskim złotem i bardzo trudno temu dorównać. A w zasadzie oblewa, ich złoto w czarnym jest kolorze. Reszta medialnych kandydatur mało mnie interesuje, może poza Zakaria Bakkalim. Choć jak na razie to tylko przypuszczenia, spekulacje i mokre sny kibiców, do końca okienka został miesiąc.
Atletico czeka na kolejny krok w rozwoju. Krok do przodu, czy tam ku górze, w końcu się wspinają. Wygrywając Ligę Europy i zdobywając mistrzostwo kraju, pozostawili sobie bardzo mały wybór nowych wyzwań. W zasadzie tylko jedno. Kiedy oczy futbolowych maniaków, jak co roku, skupione będą przede wszystkim na dwóch potentatach, o swoim niezaspokojonym głodzie nie zapomną przy Vincente Calderon. Ich apetyt jest ten sam, a być może nawet większy niż przed rokiem. W Lizbonie zdołali jedynie zobaczyć, powąchać i już prawie, prawie ugryźć swój cel. Zabrakło bardzo niewiele.
Madrycki Kopciuszek nie przejmuje się godziną na zegarze. Wymienił piękne, choć już mocno zajechane buty na coś znacznie trwalszego. By móc tańczyć dłużej niż do północy, trzeba mieć w czym, a Atletico, wbrew wszelkiej logice, tańczy, śpiewa i gra innym na nosie już całkiem długo.
foto: flickr.com / Pollobarba
Aby śledzić informacje sportowe na bieżąco zapraszamy na nasz fanpage: