Koronawirus zbiera śmiertelne żniwo na terenie Stanów Zjednoczonych. Najcięższa sytuacja jest obecnie w Nowym Jorku. W USA przebywa Marcin Gortat, który w rozmowie z portalem Sportowe Fakty zrelacjonował sytuację panującą na miejscu.
„W Nowym Jorku jest istne „piekło”. Z daleka trzymamy się od osób, które przyjeżdżają z tamtych rejonów.” – mówi Gortat. Polski koszykarz wraz z narzeczoną przebywa w Orlando, gdzie przypadków zakażeń przez koronawirus jest mniej.
Sportowiec przyznaje, że koronawirus sparaliżował życie w Stanach Zjednoczonych. „Generalnie na Florydzie nie ma paniki. Ludzie z dużą rozwagą podchodzą do sytuacji. Siedzą w domach. Korzystają z własnych basenów, grillują. Generalnie życie w USA stanęło. Czas się zatrzymał. Jest także godzina policyjna, w trakcie której ludzie nie mogą się poruszać po mieście. To między 21 a 6 rano. Tylko gdzie mieszkańcy mają wychodzić jak wszystko jest zamknięte?” – zastanawia się Gortat.
Koszykarz przyznał, że pandemia wywołana przez koronawirus ma poważne skutki dla gospodarki. „Wszystko jest pozamykane. Restauracje, bary i kluby są nieczynne, a część z nich niestety upadła. I smutne jest to, że upadają potężne restauracje, które na rynku działały od wielu lat. Wydawałoby się, że takie lokale powinny mieć silne zaplecze i mocnego właściciela, a niestety rzeczywistość pokazuje co innego. Wielu ludzi już straciło pracę.” – opowiada Gortat.
„Kilka dni temu widziałem, jak był ściągany szyld z jednej z restauracji. Zbankrutowała. Przykro na to patrzeć.” – dodaje Gortat.