Stało się. Nic już nie będzie tak jak było. A wszystko przez Kamila Stocha. Zacznijmy jednak od wydarzenia, które poruszyło tę kostkę domina o wdzięcznej skądinąd nazwie „stosunki polsko- rosyjskie”.
Jest zwykła „katolska” niedziela jakich wiele w ciągu roku i choć z różnych stron słychać złowrogo brzmiące przypuszczenia to nikt z „postępowych” Polaków nie dopuszczał nawet przez chwilę tej czarnej myśli, która kilka godzin później stała się zatrważającym w skutkach faktem – „Polak mistrzem olimpijskim na rosyjskiej ziemi”. To co stało się po godzinie 18.30 czasu polskiego zrujnowało doszczętnie usilne, wieloletnie starania o jakość stosunków między bratnimi narodami mierzonych stopniem uległości. Okazało się, że na nic rury pod Bałtykiem, na nic ogromne kwoty za spaloną budkę, na nic chowanie „Hołdu ruskiego” w piwnicznych otchłaniach Muzeum Narodowego, na nic bajońskie, długoletnie kontrakty na ropę i gaz oraz lata ciężkiej, wazelinowej batalii o łaskawe spojrzenie Władimira Władimirowicza Putina. Wytężona do granic możliwości praca Premiera i podległych ministerstw – wszystko to jak krew w piach. Tak wiele zła przez jednego skoczka narciarskiego „spod samiuśkich Tater”.
Zamiast promować w tym miejscu faszystowski kask okalający twarz uśmiechniętego Kamila (całkowicie nieświadomego tragizmu swego dokonania brzemiennego w skutkach) – skupmy się na szerokim spektrum reakcji jakie wywołało to wydarzenie wśród elit polskiej polityki i świata mediów.
To był chyba najgorszy dzień w życiu Magdaleny Środy. Nie dość, że skoczek przed zawodami wziął czynny udział we Mszy Świętej, na kasku dumnie, bez nawet cienia skrępowania paradował z biało-czerwoną szachownicą nawiązującą do bohaterskich polskich lotników w równie bezczelnej eskorcie Jana Ziobro ze złotym orłem w koronie i biało-czerwoną flagą oraz Dawida Kubackiego z parzenicą (zaściankowy, góralski, sercowaty wzór) to na domiar złego w blasku fleszy i reflektorów miał czelność rzucić hasło: ” W końcu ma się tych dobrych lotników. Co nie, Polsko?”. To było zbyt wiele dla posłanki…wyłączając pośpiesznie telewizor, osunęła się ostatkiem sił na fotel, zamknęła oczy i w tej absolutnej ciszy oraz pełnej wstydu pozie spędziła całą noc.
W tym samym czasie w siedzibie GW na Czerskiej atmosfera rodem z egipskiego grobowca. Magdalena Tulli cichym, łkającym głosem zdaje się szeptać „To ja…ja o tej Ince…o nazistach… a on mi tu…patriotyzm…całej Polsce…taki wstyd…”. Nagła tragiczna
wieść ścisnęła wrażliwe serce „naczelnego” – Adama – w wygodnym fotelu podczas rozmowy z „ideologicznie zaprzyjaźnionym” redaktorem Żakowskim – „Ja…Jaaa…Jaacek. To to to nie moo…o..że tak być. Fa… Fa… Faszyzm prze…przeleciał.” – po drugiej stronie słuchawki – „Adam, Ty chociaż tej szachownicy w gazecie nie pokazuj…” tu głos się urywa, po czym wybucha salwa niepohamowanego płaczu.
Pół godziny później dramatyzm sytuacji wzmógł się jeszcze bardziej. Janusz Palikot powracający z niskoprocentowego spotkania z „Prezydentem Wszystkich polaków” odsłuchuje pocztę głosową (Janusz to prawdziwy dżentelmen – nie łączy biznesu z polityką i dlatego zawsze wyłącza telefon). Z głośnika zdaje się słyszeć łamany głos posła Biedronia, któremu z oddali wtóruje niski ton zanoszącej się od płaczu posłanki Grodzkiej…”Janusz…jak oni mogli? Sami mężczyźni? Żadnych parytetów? Anka całkowicie się rozkleiła…Janusz… jest źle. Grozi, że od dziś przestaje się golić…Zrób coś – błagam. Papatki…”. Ostry pisk opon zatrzymuje rozpędzony samochód przewodniczącego Twojego Ruchu. Ostatkiem sił roztrzęsione palce naciskają przycisk otwarcia szyb limuzyny, poseł z trudem łapie świeże powietrze po czym chowa twarz w dłoniach…z trudem powstrzymując łkanie, jakby niedowierzając szepcze „Faszyzm podnosi łeb”.
Nie inaczej sytuacja miała się w eleganckich wnętrzach stacji TVN. Co prawda oficjalnie (na korytarzach) panowała umiarkowana radość z doniosłego osiągnięcia. Jednak tuż za ścianą, za zasłoną kolorowych żaluzji, w egipskiej ciemności niewielkiego pokoju z napisem „Pomieszczenie Techniczne” rozgrywał się wielki dramat małego redaktora… W głowie Jarosława kłębiła się prawdziwa burza, przed oczami jak żywe – mieniły się obrazy Marszu Niepodległości, spalonej tęczy, ukraińskiego majdanu, Donalda Tuska, Mufasy z kultowej już ekranizacji „Króla Lwa”, wraku samolotu, czarne skrzynki, Euro 2012, obrońcy Krzyża… Karuzela wspomnień przeszywała duszę redaktora niczym miecz boleści. Tyle przeprosin, tyle manipulacji…na nic. I jeszcze ten kask z elementami kolorów Telewizji Republika… Warto nadmienić, że tylko Kasia – najwierniejsza z wiernych fanka Platformy w geście zrozumienia i „łączności w bulu i nadzieji”, dyskretnie wsunęła pod drzwi paczkę chusteczek nieśmiało szepcząc „Jarek, to ode mnie. By żyło Ci się lepiej”.
W MSZ napięcie jak przed wojną. W tym budynku każdy wie, że groźny wzrok ministra mrozi wszystko w zasięgu spojrzenia jak oddech po mentosie. Nikt nie ma wątpliwości, że właśnie w tej chwili upada z trudem budowany bastion „dobrych relacji z sąsiednim mocarstwem”. Ministrem targają pytania, które marszczą czoło jednego z najmodniejszych europejskich polityków: „Jak tu budować dobre relacje? I jak tu zadbać, żeby wszyscy nas lubili? No jak!?”. Głucha cisza dookoła ministerialnego fotela zdawała się nie znać odpowiedzi na nurtujące pytania. I nawet twitterowy „ptaszek” jakby z lekka posmutniał, spuścił głowę i zwinął skrzydła – wstyd mu było tweetnąć cokolwiek.
Widzisz Kamil co narobiłeś? Nie głupio Ci tak dwoma skokami obedrzeć rząd ze wszelkich znamion polsko- rosyjskiej przyjaźni?
Fot.: Tadeusz Mieczyński / wikipedia commons