Zapewne słynny prawnuk Bartłomiej tak wczytał się w Trylogię swego sławnego pradziadka Henryka, że postanowił powalczyć mieczem, ale biedaczyna zapomniał, że „kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie”. Widocznie nie doczytał do końca lub nie zrozumiał wszystkiego, co napisał jego pradziadek.
Poprzez „Gazetę Wyborczą” dowiedzieliśmy się, że niemalże równie już słynny jak jego pradziadek, były szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz, w czasie swego urzędowania nadzorował tajną grupę, która miała zbadać, czy za aferą podsłuchową stali szefowie: Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Biura Ochrony Rządu, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, czy też Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Prawnuk noblisty podejrzewał niby szefów tych służb o spisek przeciw niemu. W skład tajnej grupy mającej ustalić spiskowców wchodzili policjanci Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji oraz oficerowie SKW.
Sam słynny prawnuk twierdzi, że nic o tym nie wie i chce, aby sprawę tę zbadała niezależna (jakżeby mogło być inaczej) Prokuratura Generalna. Na tyle już słynny prawnuk jest wtajemniczony i wie dobrze o tym, że niezależna Prokuratura jak zwykle nic nie wyjaśni, ale chociaż pozostawi po swoich badaniach wrażenie wszechstronnego wyjaśnienia sprawy.
Do mikrofonów jak zwykle doskoczyła opozycja żądając sejmowej komisji śledczej. Nadworny mędrzec PiS, a jednocześnie szef klubu parlamentarnego Mariusz Błaszczak uznał, że Sejm w trybie natychmiastowym winien zająć się tzw. aferą taśmową. Przypomniał, że już we wrześniu u.br. jego partia złożyła wniosek o powołanie takowej komisji. „Tylko komisja śledcza musi wyjaśnić okoliczności tej sprawy. Przecież nie służby specjalne. Koalicja PO-PSL wykorzystuje je do walki między sobą” – podkreślił główny ordynans prezesa Jarosława. Zauważył też, że trwa brutalna walka wewnątrz PO z wykorzystaniem służb specjalnych. Dodał także, że „jedni z drugimi walczą. Wykorzystują służby specjalne, a później się nagradzają. Państwo polskie przekształcili w folwark dla własnej korzyści”.
Przypomnę, że w ubiegłym roku funkcjonariusze tygodnika „Wprost” ujawnili nagrania z podsłuchanych rozmów wysokich urzędników państwowych podczas spotkań (do dziś mimo wysiłków nie ustalono, czy służbowych, czy prywatnych) w warszawskich restauracjach. Zbiegło to się w czasie (zapewne zupełnie przypadkowo) z wyborem na wygodne i dobrze płatne stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. Kandydujący na ten wymarzony fotelik Donald Tusk nie mógł sobie pozwolić, aby w tym wyścigu do Brukseli wyprzedził go mający wyższe noty na Zachodzie i będący tam częściej na salonach Radosław Sikorski. Całkiem więc przypadkowo nagrano między innymi kompromitującą rozmowę ówczesnego szefa MSZ Radosława Sikorskiego z byłym ministrem finansów Jackiem Rostowskim. Tym sposobem piękny Radosław odpadł z walki o Brukselę, a niezwyciężony Donald mógł świętować swój sukces. Dla niepoznaki ujawniono też inne nagrania, no i odłamkiem dostało się też słynnemu prawnukowi Bartłomiejowi. Była to wyraźna rozgrywka polityczna z użyciem służb specjalnych, natomiast usłużne władzy media i prokuratura wszechstronnie (jak zwykle zresztą) wyjaśniająca sprawę, próbują wmówić tubylcom, że to jacyś …niezwykle niebezpieczni biznesmeni i kelnerzy nagrywali ważne osoby w państwie – są nawet jakieś zarzuty w sprawie, ale do skazania daleka jeszcze droga. Oczywiście nikt nie wyjaśnia treści nagranych rozmów i spraw tam omawianych przez wysokich urzędników państwowych (a byłoby co wyjaśniać, oj byłoby). Najważniejsze bowiem stało się ustalenie kto nagrywał i na kogo zlecenie, a bohaterowie tych rozmów, zamiast zarzutów prokuratorskich i dożywotniego wykreślenia z polityki otrzymali status …pokrzywdzonych. Tworząca nowy rząd (po emigracji Donalda Tuska za pracą do Brukseli) Ewa Kopacz nie uwzględniła w nim biednych pokrzywdzonych, ale też nie pozostawiła ich całkiem na lodzie. Otrzymali inne, nie mniej ciekawe, posady.
Dlatego też Mariusz Błaszczak słusznie zauważył, że użyto służb specjalnych w rozgrywce wewnątrz PO. Dziwi mnie jedynie ta jego wiara we wszechstronne wyjaśnienie sprawy przez sejmową komisję śledczą. Owa komisja, z kilku podstawowych powodów, jak dotychczas nie wyjaśniła żadnej sprawy, i już nie wyjaśni. Przypuszczam nawet, że ordynans prezesa Jarosława wie o tym, ale jakże atrakcyjne dla opozycji byłyby obrady takowej komisji w roku podwójnych wyborów – to wręcz dar z niebios.
A jakie są powody tego, że sejmowe komisje śledcze nigdy nic nie wyjaśniły i już nie wyjaśnią? Po pierwsze, nie ma tam kompetentnych ludzi. Nasi konstytucyjni przedstawiciele złożeni z gejów, transwestytów, farbowanych lisów, karierowiczów, sprzedawczyków i innych tam …, nie mają zielonego pojęcia o procedurze śledczej, czy o technikach śledczych. Po drugie, nie mają dostępu do ważnych dowodów i dokumentów. Nawet, gdy wystąpią do odpowiednich organów o ich udostępnienie, to te zrobią wszystko, aby ich nie udostępnić, czego już nieraz byliśmy świadkami. Żaden powołany do tego organ nie pozwoli sobie, aby jakaś tam komisja sejmowa wchodziła w jego rolę, i, nie daj Boże, jeszcze coś ustaliła – byłby to policzek. Wreszcie po trzecie, sejm najpewniej na przewodniczącego komisji wybrałby wiernego funkcjonariusza PO, który niewątpliwie sprawę potraktowałby podobnie, jak Mirosław Sekuła wraz z podległą mu komisją wyjaśnił aferę hazardową. Z tych i innych pomniejszych powodów obrady sejmowych komisji śledczych to tylko arena politycznych bitew w stylu MMA, nie mających nic wspólnego z wyjaśnianiem jakichkolwiek spraw.
Wracając jednak do najnowszej sprawy słynnego prawnuka, dziwi mnie jego naiwność. Gdyby doniesienia „GW” potwierdziły się znaczyłoby to, że konstytucyjny minister użył służb przeciwko służbom. Nie pierwszy to przypadek w historii, ale zdziwienie moje budzi brak orientacji (a to dyskwalifikuje go jako ministra) o sile i ważności poszczególnych służb. Taki minister to owszem, może sobie podsłuchiwać, ale złodziei samochodów, dilerów narkotykowych i tym podobnych rzezimieszków, ale żeby …poważne służby. To narzędzie może być użyte tylko i wyłącznie przez bezpieczniackie watahy (określenie trafnie używane przez Pana redaktora Stanisława Michalkiewicza) rządzące tym naszym nieszczęśliwym krajem, a nie przez jakiegoś tam ministerka, który mógł nim zostać tylko i wyłącznie za ich przyzwoleniem. Słynny prawnuk najwyraźniej więc przekroczył swoje uprawnienia no i dostał po łapach, ale przypuszczam, że to jeszcze dla niego nie koniec.
Zapewne słynny prawnuk Bartłomiej tak wczytał się w Trylogię swego sławnego pradziadka Henryka, że postanowił powalczyć mieczem, ale biedaczyna zapomniał, że „kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie”. Widocznie nie doczytał do końca lub nie zrozumiał wszystkiego, co napisał jego pradziadek.
Foto: Wikimedia Commons