Dziennikarze „Faktu” dotarli do mężczyzn, którzy byli świadkami tragicznego zdarzenia w Szaflarach. Podczas egzaminu na prawo jazdy zginęła tam 18-letnia dziewczyna, w której samochód uderzył pociąg.
Rafał Kwak, bo tak nazywa się jeden ze świadków, z którym skontaktowali się dziennikarze „Faktu”, opowiada, że to zgromadzeni obok miejsca zdarzenia ludzie, a nie egzaminator, wezwali karetkę. Mężczyzna ujawnia, że instruktor stał, jak wryty i nie był w stanie zrobić nawet kroku.
„Chciałem, żeby podał mi apteczkę, ale nie był w stanie jej znaleźć. Ona jeszcze oddychała, ale bardzo charczała, miała coraz słabszy oddech. Gasła na naszych oczach” – mówi.
Drugi z mężczyzn, 39-letni Michał, wspomina, że dziewczyna miała ogromną ranę głowy. „Dziewczyna miała wielką ranę głowy, jej krew była wszędzie, próbowaliśmy to zatamować. Słyszałem jej ciężki oddech, gasła na naszych oczach” – opowiada.
Radio ZET podaje, że w piątek prokuratura z Nowego Targu wszczęła śledztwo w całej sprawie. „Będzie prowadzone pod kątem nieumyślnego spowodowania katastrofy w ruchu lądowym” – czytamy na stronie internetowej rozgłośni.
Zeznania egzaminatora
Tragedia rozegrała się w czwartek na nieoznaczonym przejeździe przez tory kolejowe. Podczas egzaminu na prawo jazdy, 18-letnia kursantka zatrzymała się na torach. Zgasł jej silnik, a po chwili uderzył w nią nadjeżdżający pociąg. Lekarzom nie udało się uratować jej życia.
Prokuratura przesłuchała egzaminatora, który wraz z dziewczyną znajdował się w aucie. Mężczyźnie udało się uratować, bo w ostatniej chwili wysiadł z samochodu. W wyniku zdarzenia, doznał ciężkiego szoku.
Choć śledczy nie ujawniają zbyt wielu szczegółów pierwszego przesłuchania (prawdopodobnie odbędzie się kolejne, wszystko ze względu na ciężki szok, którego doznał mężczyzna), reporterom radia RMF FM udało się dowiedzieć, że egzaminator przyznał, że w pojeździe zgasł silnik. Dodał, że kilkukrotnie wraz z 18-latką usiłowali uruchomić samochód, ale to się nie udawało.