„Konwencjonalna lewica” w Polsce zwykła się łączyć, w przeciwieństwie do prawicy, która zwykle się dzieli. Dzisiaj chyba wszyscy już wiedzą, że jest to tylko „mydlenie oczu”, a żadnego podziału na prawicę i lewicę w polskim parlamencie nie ma. No bo jak wytłumaczyć, że „prawicowy” PiS ma bardziej socjalistyczny program gospodarczy od lewicowych Palikotów i eSeLDe? Ci ostatni jednak odeszli od wyznacznika lewicy jakim w Europie zawsze było mówienie i walka o prawa „ludzi pracy”. Dzisiaj lewe skrzydło sejmu nie bije się o przywileje dla sojuszu robotniczo-chłopskiego, a licytuje się kto wprowadzi większą „liberalizację”. Aby społeczeństwu żyło się lepiej!
Przedmiotem ich „liberalizacji” są zwykle prawa wszystkich możliwych mniejszości (chyba, że chodzi o prawa mniejszości żydowskiej do uboju rytualnego, wtedy ważniejsza jest „mniejszość zwierzęca”) ale również prawo dostępu do miękkich (mniej lub bardziej) narkotyków czy możliwość mordowania jeszcze nienarodzonych dzieci. Trzeba jedna zaznaczyć, że ich rozumienie tego słowa opiera się na zmianie prawa z bardziej zakazującego na bardziej pozwalające. Oczywiście z liberalizmem nie ma to nic wspólnego, jest tylko zmianą jednego absurdalnego przepisu prawnego na inny, równie absurdalny. Co oznacza słowo liberalizacja? Jest to nic innego jak powiększanie sfery wolności jednostki. Dajmy przykład – uchwalenie ustawy o związkach partnerskich nie ma nic wspólnego z autonomią jednostki, wręcz przeciwnie, jest to zwiększenie socjalizmu! Jeżeli ta ustawa weszła by dzisiaj w życie sprawiłaby, że aparat państwa może wtrącać się w kolejny aspekt życia ludzkiego. Jeżeli ktoś nie chce brać ślubu, ponieważ nie ma ochoty mierzyć się z biurokracją z tym związaną to po kiego licha miałby pokonywać biurokrację związku partnerskiego? Zapewne nie chodzi też o homoseksualistów. Zjawisko to istnieje od zarania dziejów (mówią o tym nawet hieroglify ze Starożytnego Egiptu). Przez te dziesięciolecia żyli sobie spokojnie i sypiali z kim tylko chcieli. Dopóki nie zakłócali porządku publicznego nikt nawet o nich nie mówił. Dzisiaj sami chcą by to państwo normowało ich związki?
Dochodzimy tutaj do innego, ważnego dla mnie pojęcia, jakim jest DEPENALIZACJA. Czym różni się od legalizacji? Otóż, depenalizacja mówi, że każdy człowiek może jeść, pić, palić, wciągać czy kochać się co chce czy z kim mu się to tylko podoba, a państwo nie ma prawa go za to ukarać. Dopóki nie przekroczy oczywiście granicy, jaką jest wolność drugiego człowieka (volenti non fit iniuria). Legalizacja natomiast określa bardzo wyraźnie co nam wolno, a czego nie. Znaczy to, że ktoś mądry, prawdopodobnie w naszej stolicy – Brukseli, lub stolicy naszego landu – Warszawie, kto nigdy nas nie widział, nie zna nas ani nawet nie zapoznał się z naszą kartą zdrowia – decyduje czym nie zrobimy sobie krzywdy. Jeżeli np. herbata malinowa jest według niego w pełni bezpieczna dla nas, przybija na niej pieczątkę z napisem „LEGALNE”. Jeżeli natomiast jakiś uczony, zapewne przekupiony przez związek producentów „herbaty wiśniowej” uzna, że herbata malinowa jest szkodliwa, ten sam urzędnik (który często jest też owym uczonym) zakazuje nam jej spożywania. Dla naszego dobra rzecz jasna!
Drodzy rodacy – nie dajmy się zwieść. Ani Palikot, ani nikt inny nie chce dla nas wolności. Oni proponują nam tylko socjalizm z ludzką twarzą lub bardziej nowoczesne niewolnictwo. Musimy skończyć z tym, że ktoś oddalony od nas o tysiące kilometrów decyduje o naszym życiu w niemal każdym jego aspekcie. Nie dajmy się ogłupić! Walczmy o powrót zasady – „Chcącemu nie dzieje się krzywda”!
Foto: wikipedia