Jak informuje „Rzeczpospolita”, prokuratura bada sprawę pogróżek, z jakimi poseł Rafał Wójcikowski miał zetknąć się przed śmiercią. Jeden z asystentów posła przesłuchiwany przez policję twierdzi jednak, że jest to stara sprawa, a śledczy powinni skupić się na krytykowanej przez Wójcikowskiego ustawie hazardowej.
Prokuratura Okręgowa w Łodzi zainteresowała się słowami Wójcikowskiego, który pięć dni przed wypadkiem mówił, że gdy grał na giełdzie, to przyszli do niego „smutni panowie”. Wdowa po zmarłym oraz jego dwóch asystentów potwierdzają pojawianie się gróźb. Tajemniczy mężczyźni mieli zwrócić mu uwagę, by nie interesował się akcjami spółek należących do konkretnej osoby. Podkreślali, że wiedzą, gdzie Wójcikowski mieszka.
Dopóki nie przekroczyłem określonej wartości aktywów, to nikt się mną nie interesował – wyjaśniał Wójcikowski, opisując swój pierwszy kontakt ze „smutnymi panami”.
Czytaj także: Prokurator zabrał głos ws. uszkodzonych przewodów hamulcowych w samochodzie śp. Rafała Wójcikowskiego
Prokuratura postanowiła sprawdzić te doniesienia. W tym celu wezwano na przesłuchania żonę oraz dwóch z pięciu asystentów Wójcikowskiego. Pytali, czy słyszałem o jakichś pogróżkach, w jakiej formie byłem zatrudniony, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy – relacjonuje jeden z asystentów.
Pokazali wydruk artykułu, który opisywał historię ze „smutnymi panami”, ale to sprawa sprzed około dekady, więc nie ma związku ze śmiercią. Mówiłem im, że tropem może być ustawa hazardowa, którą Rafał krytykował – powiedział drugi.
Do wypadku z udziałem Wójcikowskiego doszło 19 stycznia na trasie S8 nieopodal Rawy Mazowieckiej, gdy jechał do Warszawy. Auto polityka z niewyjaśnionych przyczyn uderzyło w barierki umiejscowione na lewym pasie. Prowadzony przez niego pojazd odbił się od nich i stanął w poprzek na prawym pasie. Lewą stroną ominął go nadjeżdżający vw caddy, jednak tyle samo szczęścia nie miały osoby podróżujące fordem transitem, które uderzyły w tył samochodu Wójcikowskiego. Kierowca auta twierdzi, że rozbity pojazd Wójcikowskiego był nieoświetlony. Gryzie się to jednak z zeznaniami jednego z odnalezionych przez śledczych świadków. Chodzi o kierowcę białego tira, który przed śmiercią posła zdołał ominąć jego samochód z prawej strony.
Odnaleźliśmy kierowcę tego tira. Potwierdził, że widział samochód stojący na awaryjnych światłach, dostrzegł uszkodzenie auta z przodu, ale nie było nikogo na zewnątrz. Uznał, że nie ma potrzeby się zatrzymywać – powiedział w rozmowie z „Rz” wspomniany Kopania.
Kilka miesięcy temu „Rz” informowała, że w momencie gdy w samochód Wójcikowskiego uderzył ford transit… nie było w nim akumulatora. Znaleziono go 20 metrów dalej przy barierkach. Tymczasem eksperci twierdzą, że jeśli był prawidłowo zamontowany, to nie mógł wypaść. – „Nie ma możliwości, by światła awaryjne świeciły się, jeśli nie ma w samochodzie akumulatora” – mówi biegły sądowy Ryszard Ciechański. Dodaje, że Wójcikowski nie mógł też cofać pojazdem, a to wyklucza jedną z hipotez – czytamy.
Źródło: rp.pl, wMeritum.pl