Niezwykła opowieść o wyjątkowym spotkaniu bożonarodzeniowym. Mustafa Abramowicz – Polak, emigrant, Tatar, muzułmanin, wierny ułan 13. Pułku Ułanów Wileńskich w Nowej Wilejce, ujęty 17 września 1939 r. i zesłany w głąb ZSRR. Jego bożonarodzeniowe wspomnienia publikuje Xenia Jacoby – działaczka społeczna w środowisku polskiej emigracji Wysp Brytyjskich. Dziś, 20 stycznia, Pan Stefan Abramowicz obchodzi 101. urodziny! Redakcja portalu wMeritum.pl życzy 200-u lat!
„Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi…”
Tak się złożyło, że kolejne Boże Narodzenie spędziłam na brytyjskiej wyspie poza Polską.
Czytaj także: Niezwykły życiorys kpt. Władysława Nawrockiego
W tym roku udało mi się zaprosić na Wigilię Pana Stefana Abramowicza, ostatniego ułana Rzeczpospolitej. Pan Stefan,już 101-no latek, urodził się 20 stycznia 1915 r. w Klecku woj. nowogródzkim na wschodnich rubieżach Rzeczpospolitej, obecna Białoruś. Kleck leżał ok. 15 km od przedwojennej granicy polsko-radzieckiej, przy Nieświeżu – posiadłości książąt Radziwiłłów.
Tuż za nią były Stołpce z ostatnią polską przygraniczną stacją kolejową. Tu na swym koniu przyjeżdżał na inspekcje do garnizonu Batalionu Granicznego Korpusu Ochrony Pogranicza – przywódca narodu polskiego i naczelnik państwa Józef Piłsudski (5 kompanii granicznych w 16 strażnicach strzegło ok. 100 km odcinka naszej wschodniej granicy). Ponieważ „przy granicy polsko-radzieckiej wszędzie było pełno szpiegów, stąd często przeprowadzano inspekcje przygraniczne i w polskich mundurach manifestowano przynależność terenów kresowych do państwa polskiego. Mundur wojskowy pełnił ważną funkcję państwową, manifestując tamtejszym mieszkańcom, że tutaj jest Polska.” Wspominał Pan Stefan.
Opowieści z życia Pana Stefana, które było zanurzone w burzliwą historię Polski, zawsze mnie ciekawiły. Był on świadkiem agresji rosyjskiej wobec polskich żołnierzy – wrogów władzy sowieckiej, których stalinowscy oprawcy zdołali w różny sposób wygubić, wyniszczyć – zgładzić. Sowiecka eksterminacja zaplanowana na polskich żołnierzach, jako zemsta Stalina za porażkę w wojnie 1920 r. – została przeprowadzona po masowych aresztowaniach naszych wojskowych po 17 września 1939 r. Piekło łagrów jakie przeżył Pan Stefan, nie zrodziło w nim jednak nienawiści do wrogów, ale spowodowało, że modlił się za nieprzyjaciół i wybaczył im. Na taką chrześcijańską postawę zdobył się ten skromny człowiek – polski Tatar, wznosząc się na duchowe wyżyny wiary. Natomiast jak kroczyć po wyboistych drogach życia – pokazuje jego książka. Spisywałam jego wypowiedzi na papierowych serwetkach, starych kopertach i na czymkolwiek co było pod ręką. On jako Polak, emigrant, Tatar, muzułmanin, wierny ułan 13. Pułku Ułanów Wileńskich w Nowej Wilejce, ujęty 17 września 1939 r. i zesłany w głąb ZSRR, też świętował Boże Narodzenia razem z chrześcijanami. Jako jeniec przeżył obóz w Kozielsku i Starobielsku, a tam zastały go Narodzenia Jezusa. Przetrzymał gehennę zesłania, straszny głód oraz białe piekło podczas 40-sto stopniowych mrozów, które odmrażały mu ciało a szczególnie ręce podczas katorżniczej pracy. Heroicznie modlił się i pokładał ufność w Bogu, a to trzymało go przy życiu.
Jego długie życie i przetrwanie w wielu niesprzyjających okolicznościach, jest łaską od Boga. O tej łasce często przypominał mi podczas naszych rozmów w jego domu.
Czytaj także: Historia służby muzułmanów Tatarów w wojsku polskim
W tym roku ponownie zaprosiłam Pana Stefana na świąteczną kolację. Z radością potwierdził swe przybycie. W przeszłości
kilka razy spędzaliśmy razem Wigilię. Wcześniej nie podejmował zaproszeń swej rodziny na wieczerzę wigilijną. Zostawał sam w domu. Chciałam tym razem poczynić pewne starania, aby dzień 24 grudnia w wieczór wigilijny, stał się szczególnym przeżyciem dla Pana Stefana i dla nas. Chciałam by wszystko było jak w Polsce, jak w domu i przypominało nam wyjątkową polską tradycję świąteczną, którą zdumiewają się Brytyjczycy, odkrywając w niej wielką głębię, kiedy opowiadam o naszym kraju. Wigilie poza Polską szczególnie ukazują nostalgię i miłość do Ojczyzny, którą dobrze widać z perspektywy życia na obczyźnie.
Rozpoczęłam wielogodzinny maraton kuchenny, przygotowując potrawy wigilijne na stół. Gotując kompot z suszu, czerwony barszcz do uszek, smażąc karpie i zalewając miodem kutię a śledzie olejem, myślałam o minionych świętach i przepychu uginających się stołów od nadmiaru potraw świątecznych. Przed oczami miałam też obraz wyrzucanej po świętach nadwyżki jedzenia przez moich krewnych. Starałam się nie przesadzać z gotowaniem 12 potraw, jak u mnie w rodzinie bywało. Wystarczyło mi 7 przysmaków na świąteczny stół.
Gorąca woda dobrze rozgrzała mu dłonie i polepszyła krążenie. Przy palącej się świecy zasiedliśmy do stołu. Trzymając się za ręce modliliśmy się do Boga, polecając nasze rodziny, naszych zmarłych i polskich żołnierzy oraz zesłańców poległych za naszą Ojczyznę. Dziękowaliśmy za każde Boże Narodzenie. Ja z rodziną najpierw zmawiałam „Ojcze nasz”, a po nas Pan Stefan modlił się po arabsku, błogosławiąc nam. Pomimo teoretycznie dzielącej nas różnicy, wypływającej wyłącznie z wyznawanej religii – nic nie stanęło na przeszkodzie by wspólnie się modlić, szczerze podzielić się opłatkiem i złożyć sobie najlepsze życzenia. Tak napełnieni radością zasiedliśmy do stołu. Każda z potraw to najprawdziwsza symfonia smaków. Smak i zapach polskiego chleba tutaj na obczyźnie, to w mym odczuciu – dar nieba i dzieło polskich piekarzy. Głód podkręcał nasz apetyt. Nie był to jednak ten sam wilczy głód, o którym mówił mój gość. Tamten potworny głód skręcał wnętrzności polskim zesłańcom i zaciskał im trzewia. Ich Wigilie na Syberii przeszywał przeraźliwy chłód, dręczyła plaga głodu i wysypujące się choroby. Nie było smakowitych kołaczy, kutii ani świątecznego barszczu. Pan Stefan wspomniał obóz w Kozielsku, gdzie ukradł z sowieckiego dostawczego wozu jednego ziemniaka, gotując go w ukryciu w swej menażce. Mógł przypłacić za to życiem, mimo to zaryzykował walcząc z pokusą i nieznośnym głodem. Karmiono ich wtedy suchymi słonymi rybami, po których chciało się potwornie pić oraz raz dziennie dostawali słoną zupę rybną, okraszoną tłuszczem z beczki i ziemniakami. Natomiast smak tamtego ziemniaka z niewoli, którego jadł – długo przeżuwając ze świętym namaszczeniem – pamięta po dzień dzisiejszy. Dla zesłańców najważniejszym impulsem było to, aby za wszelką cenę przeżyć. To, że wtedy w niewoli byli wynędzniali, obszarpani i zagłodzeni ale wciąż jeszcze żywi – graniczyło z cudem. Cuda w życiu wiary się zdarzają, więc żyjąc – marzyli. Wraz z modlitwą zanosili swe pragnienia do Boga o te dwa: cud życia i cud wolności. Żołnierze wyznania chrześcijańskiego widzieli w Bożym Narodzeniu nadzieję wyjścia na wolność. Płynęła ona z Dobrej Nowiny Narodzenia Boga, który oswobodzi ich z kajdan niewoli.
Kiedy jedliśmy smażonego karpia, Pan Stefan radośnie zażartował sobie tekstem piosenki, którą znał: „Co to za ryba bez ości a miłość bez wzajemności…” Ja natomiast byłam zajęta z córką czesaniem ryby widelcem, by usunąć z niej ości na talerzu naszego gościa, bo zapomniał okularów…
Czytaj także: Represje sowieckie wobec Polaków 1939-1941
Byłam bardzo wzruszona obecnością Pana Stefana, przyjaciela naszego domu, który mnie i córkę nazywa swą kochaną rodziną. Połykając łzy, myślałam o tym, ile Bóg da jeszcze takich wspólnych Wigilii. Otaczały nas kolędy. Zanuciłam „Wśród nocnej ciszy,” a Pan Stefan zawtórował mi śpiewem. Śpiewał kilka zwrotek silnym i dobrze wyćwiczonym głosem, nie podpierając się tekstem, bo znał go na pamięć. „Jak przyjemnie było śpiewać razem kolędy w szkole,” zaczął opowieść. Tym wprowadził nas w klimat czasów przedwojennej Polski. „Była choinka i cukierki na niej zawinięte w papierki. Razem robiliśmy drzewko na Święta Bożego Narodzenia. Do szkoły chodziły dzieci wszystkich wyznań: katolicy, prawosławni, muzułmanie i żydzi. Byliśmy bardzo zgodni. W Klecku polskie władze zrobiły szkołę powszechną w budynku po rosyjskiej szkole z czasu zaborów. Po okolicznych wioskach były tylko 2 lub 3 oddziały szkolne, ale u nas zrobiono 7 oddziałów. Był obowiązek chodzenia do szkoły, ale rząd patrzył przez palce, kiedy opuszczało się szkołę. Dzieci chodziły bez butów i jeśli ich nie miały w czas mrozów – zostawały w domu. Para butów kosztowała 20 zł. (na wsi pracowano przez cały dzień za 1zł.) Ze swą starszą siostrą Ewą należałem do szkolnego chóru, w którym wszyscy razem śpiewaliśmy. Nawet kolędy śpiewaliśmy na głosy, pomimo tego, że należeliśmy do czterech różnych wyznań.” Tutaj zaśpiewał kolędę „Bracia patrzcie jeno.”
„Prawie dorastałem. Miałem 15 lat jak kończyłem 7 oddział szkolny. Po kolędach była wspólna zabawa
Pan Stefan z chęcią dzielił się wspomnieniami, mówiąc: „W 1937 r. poszedłem do wojska. Gdy byłem wśród ułanów – chrześcijan, razem się modliliśmy i razem jedliśmy wszystko, co nam gotowano. Była codzienna modlitwa poranna i wieczorna. Śpiewaliśmy „Godzinki” i „Kiedy ranne wstają zorze.” W piątki były modlitwy muzułmańskie. W niedzielę jeździliśmy do kościoła na mszę św. Raz w miesiącu przyjeżdżał imam z Warszawy i odprawiał nabożeństwo. Imamem – kapelanem muzułmańskim był Ali Woronowicz.” Ali Ismail Woronowicz był absolwentem Wydziału Orientalistycznego Uniwersytetu im. Jana Kazimierza we Lwowie, studiował także na słynnym Uniwersytecie Al–Azhar w Kairze. Reprezentował polską dyplomację na Bliskim Wschodzie.
„Naszym muftim (muzułmański bp) był Jakub Szynkiewicz. Jeździł po parafiach, by odwiedzić swych parafian Tatarów. Był bardzo wykształconą osobą. Podróżował po krajach muzułmańskich i opowiadał o Polsce i polskich muzułmanach. Dzięki muftiemu Polska nawiązywała bardzo korzystne kontakty handlowe i dyplomatyczne. Nas było mało ale Tatarzy byli ambasadorami Polski za granicą.”
Pan Stefan wspomniał także o historycznej polskiej wiosce, zwanej Adampol. „Założona była przez księcia Adama Czartoryskiego w Turcji, dla polskich uchodźców. Kiedy państwo polskie nie istniało na mapie, ta mała polska wioska w świecie, miała ważne znaczenie dla Polaków. Także na dworze sułtana stało jedno puste krzesło przeznaczone dla polskiego posła. Turcja nigdy nie uznała Polski pod zaborami,” mówił.
Opowieści Pana Stefana oddawały niepowtarzalną atmosferę dawnych czasów. Niestety nagle rozległ się dzwonek telefonu, oznajmiając przybycie córki Mary, która przerywając ciekawe wątki chciała odebrać swego ojca.
W otoczeniu misterium Bożego Narodzenia, przyjdzie mi świętować kolejne urodziny Pana Stefana Ppor. Mustafy Ambramowicza, który 20 stycznia rozpocznie 101 lat. On sam ciesząc się dobrym samopoczuciem, mówi o sobie, że „jest urodzony pod szczęśliwą gwiazdą.” Rodzina jubilata wygląda spóźnionego o rok listu, od Jej Królewskiej Mości Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej Królowej Elżbiety II.
Na okoliczność zacnych urodzin, napisałam list do Prezydenta Polski Pana Andrzeja Dudy, informując Kancelarię Prezydenta RP o jubileuszu 101. urodzin Pana Stefana – wiernego żołnierza Polskich Sił Zbrojnych – ułana I Pułku Ułanów Krechowieckich. Niech nie pójdzie w zapomnienie Jego zasługa dla Polski oddania 10-ciu lat swego życia, które poświęcił służbie Polsce i najwyższym wartościom człowieka.
Na kolejną uwagę zasługuje także fakt, że nareszcie światło dzienne ujrzy książka pióra Stefana Abramowicza, której to nie chciały mu opublikować wydawnictwa londyńskie. Nad wydaniem książki w ukochanej Polsce, pracuje Pan Musa Leszek Czachorowski, członek Muzułmańskiego Związku Religijnego w RP oraz Związku Tatarów Rzeczpospolitej Polskiej.
Najważniejsze marzenia w życiu Pana Stefana spełniały się po kolei. Dziś jesteśmy świadkami jego długiego życia, które zamknął w mądrości sekretu: „Rzucisz za sobą, a znajdziesz przed sobą.” Dobrze uczyń innym, a znajdziesz dla siebie odwzajemnione dobro.
Anglia, Boże Narodzenie 2015
Autor tekstu, właściciel zdjęć: Xenia Jacoby, GB
Kopiowanie tekstu oraz zdjęć tylko za zgodą Autora. W celu skontaktowania się z Autorem prosimy o mail.
Czytaj także: „Ludobójstwo” – animowany film o krwawej historii Polski [WIDEO]