Debiuty bywają ciężkie. Przekonał się o tym jeden z młodych reporterów TVN24, który relacjonując sprawę pogrzebu organizowanego przez MOPS w pewnym momencie zestresował się tak bardzo, że nie był w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Konieczna była interwencja koleżanki ze studia, która próbowała ratować sytuację powołując się na przyczyny techniczne.
Sprawa dotyczyła pogrzebu 52-letniego Marka Stanisławskiego z Łodzi, który został zorganizowany przez pomoc społeczną. O terminie uroczystości nie poinformowano rodziny – przez błąd urzędniczki. Jego była żona (rozwiedli się 15 lat temu, ale ciągle razem mieszkali) poszła po pomoc w organizacji pogrzebu do siedziby Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej.
Według wersji rodziny, urzędnicy z MOPS dostali kontakt do pięciu osób, które miałyby zostać poinformowane o terminie pogrzebu. Uroczystość miała zostać sfinansowana przez miasto. Potem przez kilka tygodni rodzina czekała. Jak podkreślają nie byli bierni, codziennie dzwonili, dowiadywali się, co dalej. Cały czas słyszeli, że mają czekać na telefon. Telefon zadzwonił dopiero 29 czerwca. Urzędniczka powiedziała byłej żonie zmarłego, że pogrzeb już się odbył – dzień wcześniej. Jedna z urzędniczek przyznała się do winy. Przeprosiła i tłumaczyła, że „nie zauważyła dokumentów” w sprawie zmarłego.
Sprawę na antenie TVN24 relacjonował młody reporter. Od początku miał wyraźne problemy ze składnością przekazu. Mimo pomagania sobie gestykulacją, sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. W pewnym momencie mężczyzna zestresował się tak bardzo, że nie mógł wydusić z siebie ani jednego słowa… Dziennikarka obecna w studiu, widząc, co się dzieje, próbowała tłumaczyć widzom, że pojawiły się problemy z dźwiękiem…
Reporter TVN łapie próżnie na wizji
Pogrzeb był zły.
Kłopoty z dźwiękiem? pic.twitter.com/WFfM5wGhi9— Prawa strona ?? (@PrawyPopulista) 3 lipca 2017
Źródło: tvn24.pl, Twitter.com/PrawaStrona