Nie tak dawno swą premierę miała książka Piotra Zychowicza, Obłęd ’44 czyli jak Polacy zrobili prezent Stalinowi, wywołując Powstanie Warszawskie. Przed jej publikacją miało miejsce wiele zaciętych dyskusji. Nie wiem, co było tego przyczyną. Może wywiady udzielone przez autora? A może skłonności niektórych ludzi do głośnych deliberacji nad nieprzeczytaną pozycją.
Nie miałem okazji zapoznać się z książką Piotra Zychowicza, dlatego ten artykuł nie będzie poświęcony zawartości publikacji. Pojawienie się Obłędu ‘44 na rynku wydawniczym skłoniło mnie jednak do refleksji nad obecnością mitów w świadomości historycznej współczesnego Polaka. Zacząłem się zastanawiać nad tym skąd się biorą i jaki wpływ mają na dzisiejszych Polaków? Czy utarte i uproszczone obrazy przeszłości występują tylko w naszym kraju? A co najważniejsze, czy pozycje ścierające się z doczesną wizją historii powinny być dostępne dla każdego czytelnika?
Mity historyczne powstają z kilku powodów. Pierwszy z nich jest zawarty w edukacji elementarnej. Z historią spotykamy się na poziomie szkoły podstawowej, w 4 klasie. Tam poznajemy pierwsze informacje o przeszłości naszego społeczeństwa. Wbrew pozorom nauka historii na podstawowym poziomie szkolnym nie jest łatwa ani dla ucznia, ani dla nauczyciela. Ten pierwszy nigdy wcześniej nie spotkał się z tym typem nauki. Ten drugi musi umiejętnie wyselekcjonować fakty tak by uczącemu zapewnić jak najrozleglejszą wiedzę, dostosowaną do jego poziomu. Zbyt duża ilość informacji może przytłoczyć delikwenta. Dlatego uczniowie szkół elementarnych nie zagłębiają się w skomplikowane meandry dziejów. Piątoklasista nie zrozumie przyczyn wojen Polski w XVII wieku bez poznania ówczesnego geopolitycznego umiejscowienia naszego kraju. Pewne fakty zostają uproszczone i spłycone by ułatwić ich zrozumienie. Dlatego jeśli uczeń nie będzie zwiększał swojej wiedzy może w nim funkcjonować mit wiecznie pokrzywdzonego państwa polskiego przez swoje położenie.
Czytaj także: Stan współczesnej oświaty. Czy czas na radykalne zmiany?
Wydaję mi się, że wiedza historyczna w społeczeństwie znajduje się gdzieś na poziomie gimnazjum. Jest to tyko moje subiektywnie odczucie. Jednak nie sposób nie zgodzić się z twierdzeniem, że Polacy o historii wiedzą za mało. Wychodząc z różnych szkół wielu absolwentów przestaje interesować się historią, gdyż nie jest im ona według nich potrzebna. Ich świadomość historyczna oparta jest na uproszczonych schematach, które zaczynają tworzyć mity. Pocieszeniem jest to, że co raz więcej ludzi zawodowo niezwiązanych z nauką o dziejach chętniej sięga po pozycje historyczne. To naprawdę ważne, że nie tylko studenci historii i nauk pokrewnych zgłębiają swą wiedzę o przeszłości.
Kolejnym powodem jest negatywna propaganda. Rządy państw podporządkowują sobie historię i wykorzystują ją w celach politycznych. Doskonałym przykładem są Niemcy. Kiedyś tamtejsi historycy próbowali zgermanizować Henryka Brodatego. Dzisiaj przedstawiają nam niemieckich nazistów, jako niemających swej narodowości „ludzi” (nie wiem czy to dobre określenie), którzy przybyli nie wiadomo skąd. Jest to bardzo niebezpieczne, ponieważ mit wprowadzony w obieg takim sposobem przenika do edukacji. Jak już pisałem wyżej absolwenci, którym według ich mniemania historia jest zbędna, wynoszą go w świat. Do tego podchwycają go media, których wpływ na odbiorców jest ogromny. Potrzeba dużo czasu by takową opinie zmarginalizować.
Proszę spojrzeć choćby na propagandę PRL dotyczącą szlachty polskiej. Przez nią można odnieść wrażenie, że stan „panów braci” nie zajmowała się niczym innym prócz ciemiężeniem chłopów i warcholstwem. Opinia taka nadal z powodzeniem funkcjonuje w naszym społeczeństwie. Każdemu, kto ją powtarza polecam Szlachtę polską XVI wieku Andrzeja Wyczańskiego. Ściera on w proch i pył nasz ambiwalentny stosunek do szlachty. Według autora zarówno Ci, co zbytnio ganią szlachetnych, jak i Ci, co nad wyraz gloryfikują, nie mają racji.
Do negatywnej propagandy zaliczyć także należy poprawność polityczną. Nowa cenzura zabrania mówić o niewygodnych tematach. Osoby, które się takimi zajmują są publicznie linczowane. Niech ktoś spróbuje głośno mówić o Żydach, którzy byli w Urzędzie Bezpieczeństwa. Natychmiastowe oskarżenie o antysemityzm, faszyzm, „oszołomstwo” jest gwarantowane! Jednak dzięki temu możemy zrozumieć jeden z powodów, dlaczego niektórzy ludzie po wojnie używali określenia „żydokomuna”. Bez tego będzie funkcjonować mit, że nasi przodkowie „wyssali antysemityzm z mlekiem matki” i kierowali się ślepą nienawiścią.
Gdy zwykły człowiek widział Żyda na stanowisku, które obsadzane było przez czerwonych okupantów, to dla niego sprawa była prosta. Wrogim obiektem był komunizm, a nie wyznawcy judaizmu. Nie chodziło o wiarę i narodowość. Jeśli ktoś uchodził za katolika i dobrego Polaka, a zaczął służyć ZSRR, był świnią i koniec.
Mitom ciężko zarzucić jednoznaczny wpływ na odbiorcę. Nieraz idzie z nimi pozytywny przekaz budujący naszą dumę z dokonań przodków. W postaci czystych jak łza bohaterów otrzymujemy gotowe wzory do naśladowania. W czasach, gdy wielu twierdzi, że „być Polakiem to wstyd”, a Polska to najlepiej żeby się rozpłynęła w Europie, taka „legenda” może się okazać pomocna. Przekonał nas o tym Henryk Sienkiewicz.
Jednak, gdy chęć wyrzucenia Polski z serca zastępuję uczucie miłości do kraju to następuję przejście do innego etapu. Uczucie staje się tak silne, że prędzej czy później kieruje nas do działania i aktywności. Zadajemy sobie pytanie: w jaki sposób mamy postępować? Zdarza się, że odpowiedź znajdujemy w historii. A co się stanie, gdy trafimy na jej zmitologizowano część? Takowa zawiera w sobie mniejsze, większe kłamstwo lub przemilczenie pewnych wydarzeń. Nie pozwoli nam to na wyciągnięcie właściwych wniosków. Pominięcie istotnych faktów lub ich bagatelizacja sprawi, że nauka, jaką otrzymamy będzie błędna.
Spójrzmy na Unie Lubelską zawartą między Polską a Litwą w 1569 roku. Dominuje opinia, że dzięki temu Polska stała się potęgą. Jednak wielu umyka, że umożliwiło to kolonizacje ogromnych połaci terenów na wschodzie. Na tym poczęły wyrastać fortuny magnackie. Ogromne majątki karmazynów doprowadziły do klientelizmu i przewagi nad królem. Upatruje się w tym jedną z przyczyn upadku Rzeczpospolitej. Oczywiście problem jest bardziej złożony i stosuję tutaj uproszczenie. Może niechcący przyczyniam się do powstania kolejnego mitu? Oby nie. W każdym bądź razie zainteresowanych odsyłam do książki Arkadiusza M. Stasiaka Miejskość i szlacheckość. Kontrfaktyczna interpretacja nowożytnej historii Lublina. Autor wspomina w niej o tym temacie.
Wracając do sedna sprawy. Patrząc na Unie Lubelską w ograniczony sposób, możemy dojść do wniosku, że w gruncie rzeczy to unie są dobre, bo jak tamtą zawarliśmy to staliśmy się potęgą. Wiem, że niektórym wyda się to niedorzeczne. Jednak taka opinia także funkcjonuje.
Mamy także mity wyłącznie źle oddziałowujące. Nie mają one żadnego pozytywnego powodu istnienia. Jak choćby propaganda PRL odnośnie historii Żołnierzy Wyklętych. W imię własnych interesów i quasi-państwa zrobiono z bohaterów bandytów. Polsce żadnej korzyści to nie przyniosło, bo i nie mogło.
Jak świat długi i szeroki mity historyczne istnieją w najlepsze, Na ich podstawie kręci się filmy, pisze powieści, co jeszcze bardziej utrwala je w społeczeństwie. Tworzenie naciągniętych obrazów historii nie jest polską domeną. Owszem, może nam się wydawać, że jest inaczej, bo najwięcej mitów znamy z naszego podwórka. To normalne z tego powodu, że wydarzeń z historii Polski poznajemy więcej niż z jakiejkolwiek innej. Do tego rodzime dzieje są dla nas łatwiej dostępne.
W innych krajach także utarło się wiele przekonań nie do końca zgodnych z prawdą. Proszę zobaczyć jak Amerykanie traktują sprawę wojny secesyjnej. Dobra północ z Abrahamem Lincolnem staje przeciwko złym plantatorom z południa. Ci pierwsi to bohaterowie, bo chcą wyzwolić czarnych niewolników z rąk strasznych właścicieli. I to niemożliwe żeby tak naprawdę chodziło o pieniądze.
We Francji funkcjonuje opinia o cudownej rewolucji francuskiej (nazywanej „wielką”), która przyniosła światu postęp. Jednak zapomina się przy tym o buncie w Wandei (legalnym), który „obywatelscy” rewolucjoniści stłumili krwawo i okrutnie. Pamięć o nich przywrócił Francuz Reynald Secher, który napisał książkę Ludobójstwo francusko-francuskie. Wandea – departament zemsty.
Każdy, kto zajmuje, interesuje się historią prędzej czy później trafia na publikacje, które różnią się od panujących opinii. Najczęściej taki czytelnik jest „obyty” w historii, bo przebrnął przez wiele pozycji. Wie, że nie każda rewelacja to fakt pewny. Ma pojęcie o tym, że gdy brakuje źródeł, historycy zaczynają przypuszczać i nie wiedzą czy dane wydarzenie na pewno miało miejsce. Zna historię powszechną i potrafi umiejscowić wydarzenie w realiach epoki. Jest świadomy, że historia to skomplikowana dziedzina. Nie da się jej wyjaśnić jednym prawem, jednym wydarzeniem, jedną publikacją. Wreszcie ma ułożony swój stosunek do Polski.
Przeciętny czytelnik rzadko sięga po naukowe wydania. Boi się skomplikowanego języka, ilości stron, naładowania faktografią. Inna rzecz, że to strach zupełnie niepotrzebny. Jednak woli on sięgnąć po coś „lżejszego”. Dlatego autorzy wydający naukowe książki mają mniejszy wpływ na zwykłego Polaka niż Ci, którzy publikują popularno-naukowe pozycje. W momencie, gdy nasza Narodowość dopiero wstaje z kolan, na które rzuciła je komuna, nasi rodacy mają jeszcze bardzo kruchą tkankę Polskości. Łatwo nieopacznym zdaniem ją zniszczyć. Dlatego publicyści piszący książki o historii muszą bardzo uważać by w dobrej wierze nie uczynić wiele złego.
Zgadzam się, że każdy czas jest dobry by mówić prawdę. Jednak powinno się to robić rozważnie. Gdy Władysław Łoziński wydawał w 1903 roku Prawem i lewem. Obyczaje na Czerwonej Rusi w pierwszej połowie XVII wieku, spotykał się z opiniami, iż to nie jest dobry moment i że daje tym oręż wrogom Polski. Książka napisana jest na podstawie aktów sądowych województwa ruskiego. Można się już z tego domyślić, że pozytywnych elementów szlachty polskiej jest tam bardzo mało. W. Łoziński ukazuje jednak tamten świat, pokazując nam, co działo się w innych krajach Europy. Wynika z tego, że samowola i rozbójnictwo kwitło także w księstwach niemieckich, Francji i Węgrzech. Dodatkowo przybierało tam mroczniejsze kształty niż w Sanoku, Przemyślu, Lwowie i Haliczu.
Zdaję sobie z tego sprawę, że przyczyn mitów historycznych jest więcej. Jednak myślę, że wymieniłem najważniejsze. Nie jesteśmy w stanie zlikwidować wszystkich utartych opinii na temat minionych wydarzeń. Mity historyczne istniały, istnieją i będą istnieć. Jak pokazuje rzeczywistość występują one na całym świecie. Przybierają rozmaite kształty i mają różny wypływ na człowieka i społeczeństwo, w którym funkcjonuje. Do opinii publicznej wchodzą najczęściej kilkoma drogami. Edukacja, media i polityka. Potrafią funkcjonować w naszym życiu przez bardzo długi okres i wywierać negatywny bądź pozytywny wpływ na masy ludzi. Choć obalenie wszystkich jest niemożliwe to jednak warto walczyć z tymi, największymi, których destrukcyjnych wpływ uniemożliwia nam rozwinięcie skrzydeł.
Ludzka tendencja do generalizacji i upraszczania powoduję, że na wiele spraw patrzymy płytko. Nie ma w tym złej woli, gdyż, jeśli każdą sytuację chcielibyśmy szczegółowo rozpatrywać i rozkładać na czynniki pierwsze, nie wystarczyłoby nam na nic innego czasu. Dokładne rozważania wszystkiego doprowadziłoby nas do szaleństwa. Nie zwalnia nas to jednak z obowiązku by czasem poddać pod wątpliwość coś, co do tej pory było oczywiste. W świetle nowych faktów możemy spojrzeć z innej strony.
fot. Wikimedia Commons