Bołszowce – ukraińska wieś niedaleko Halicza i Iwano-Frankowska, umiejscowiona na malowniczych pagórkach. Przebywając w niej na wolontariacie z kilkunastoma rodakami brałem udział w akcji „Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia”. Przy okazji przekonałem się jak żyją nasi wschodni sąsiedzi.
Wolontariat dla Kresów
Wieś żyje swoim tempem. Do Donbasu jest stąd około 1200 kilometrów, zagrożenie działaniami wojennymi praktycznie zerowe. Przyjechaliśmy tutaj na dwa tygodnie. Jako wolontariusze Fundacji Brat Słońce porządkowaliśmy polskie groby na pobliskim cmentarzu. Nasza praca była zaledwie niewielką częścią ogólnopolskiej akcji „Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia”, którą od kilku lat prowadzi program Studio Wschód w TVP Wrocław. W tym roku porządkowano polskie groby na 86 cmentarzach dawnych województw kresowych, głównie w okolicach Lwowa, Tarnopola, dawnego Stanisławowa (dziś Iwano-Frankowsk) i Żytomierza. Bołszowce uczestniczyły w akcji po raz pierwszy.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Stan cmentarza w wiosce, jaki zastaliśmy po przyjeździe, dawał do myślenia. Chwasty, trawy i drzewka przysłaniały większość nagrobków, nie licząc okazałego monumentu Ezechiela Berzewiczy’ego i kilku pomników o wysokości od półtora do dwóch metrów. Zadziwia fakt, że lokalna społeczność nie pielęgnuje pamięci po swoich przodkach, którzy leżą w tej samej części co Polacy.
W kilka dni polski „fragment” cmentarza zmienił się nie do poznania. Wiele grobów, w tym ukraińskich, zostało odsłoniętych, niektóre nawet odkryte. Grupa „archeologów” rozczytała też kilka polskich grobów zapisanych ukraińską cyrylicą. Ze względu na brak szczegółowych informacji nie opisaliśmy ich. Będzie to zadanie dla wolontariuszy, którzy przyjadą do Bołszowiec za rok. Efekty pięciu dni intensywnych prac na własne oczy zweryfikowała konsul Lwowa Lidia Aniołowska.
– Moi rodzice są z tych stron. Na Dolny Śląsk, skąd pochodzę, rzuciła ich tragedia rzezi wołyńskiej. Również tutaj zbierała ona żniwo – podkreślał emocjonalny stosunek do akcji ojciec Bronisław Staworowski, franciszkanin, który przyjechał z nami z Krakowa. Franciszkanie zapewnili nam noclegi i posiłki w swoim kompleksie klasztorno-kościelnym.
Kościół, klasztor, sanktuarium
Jego historii wypada poświęcić kilka słów. Odbudowywany do dziś za środki Senatu i MSZ kompleks powstał w 1624 roku na wniosek hetmana Marcina Kazanowskiego. Posiadany początkowo przez karmelitów budynek wielokrotnie niszczyli Szwedzi, Kozacy, Turcy i Tatarzy. W II Rzeczpospolitej nie doczekał się finalnego remontu, co skwapliwie wykorzystali, po wojnie i zmianie granic, komuniści. Zamienili oni kompleks w skład zboża (kościół) i chlew ze stajniami (klasztor). Po upadku ZSRR, na początku lat 90., wspólnota rzymskokatolicka weszła do zniszczonych i rozgrabionych ruin. Finalna odbudowa – nie bez utrudnień ze strony ukraińskiej – rozpoczęła się w pierwszej dekadzie tego tysiąclecia i trwa do dzisiaj. Główna bryła została odnowiona, pozostały jeszcze prace od tylnej strony budynku. Od 2001 roku zarządzają nim franciszkanie polscy.
Dla Ukraińców jest to miejsce święte – do tutejszego Sanktuarium rok w rok ściągają pielgrzymi z Lwowa, Tarnopola czy Kołomyi. Jeszcze częściej odbywają się tutaj Franciszkańskie Dni Młodzieży. Tym razem, jako goście i wolontariusze, pomagaliśmy w obsłudze Dni – wydawaniu posiłków, dekorowaniu kościoła, sprzątaniu.
Poziom życia
W samej wsi życie toczy się swoim tempem. Słabiutka hrywna (złoty równał się około sześciu hrywnom – przyp. red.) przy wzroście cen i utrzymaniu się poziomu wypłat nie daje szansy na odłożenie pieniędzy. Mieszkańcy z trudem wiążą koniec z końcem. Na zachodnie „firmówki” Snickersa, Pepsi, Milki czy Somersby zwyczajnie ich nie stać. Te albo stoją na półkach, albo są przykryte zakurzonymi plandekami.
Widać, że wojna i kryzys dotknęła Ukraińców po portfelu. Przy minimalnej krajowej (1200-1300 hrywien, emerytury grubo poniżej tysiąca) często nie stać ich nawet na własne odpowiedniki ww. firm. Zamiast chipsów kupują przyprawiane chlebki (grzanki), zamiast słodyczy suche ciastka na wagę (bo najtańsze). W kuchni i sklepowych ladach królują kasza i rośliny strączkowe, fatalnie jest jeśli chodzi o owoce i wędliny. Sześciokrotna przebitka cenowa sprawia, że trudno się przestawić. W przeliczeniu na złote drożej wychodzi za słodycze, sporo zaoszczędzimy z kolei na napojach alkoholowych i chlebowych grzankach. Nasza przebitka to jeszcze nic wobec brytyjskiej. Piszę o tym dlatego, że niecałe trzy miesiące wcześniej miałem przyjemność zwiedzać Londyn. Tutaj różnica w kursach walut jest… trzydziestosześciokrotna. Kryzys i biedę widać także w ubiorze. W miastach takich jak Lwów, Iwano-Frankowsk czy Łuck jest o wiele lepiej.
Kryzys i biedę widać także w ubiorze. Jak ma być inaczej, kiedy buty biegowe kosztują od 950 (Nike Dual Fusion, po… obniżce o połowę) hrywien, bawełniane koszulki Umbro od 225, kurtki do dwóch tysięcy. W miastach takich jak Lwów, Iwano-Frankowsk czy Łuck ludzie ubierają się zdecydowanie lepiej. Zastanawia fakt, skąd biorą na to pieniądze.
Nie spotkaliśmy się (przynajmniej ja) z groźbami, nikt nie wytykał polskiego pochodzenia. Widzieliśmy natomiast pomniki i flagi Ukraińskiej Armii Powstańczej, która kojarzy się Polakom przede wszystkim z makabrycznymi zbrodniami na Wołyniu. Od kilku miesięcy bojownicy o niepodległość Ukrainy są oficjalnymi bohaterami narodowymi. W większych miastach takich jak Lwów, Stanisławów czy Łuck widać to jeszcze bardziej. Flagi UPA wiszą obok niebiesko-żółtych Ukrainy, w samym centrum Łucka rozpościera się obecnie wielki plakat muzycznej imprezy o nazwie Banderstadt.
Wnętrza autokarów w niektórych przypadkach sięgają czasów Gierka. Kontrast jest olbrzymi – od nowoczesnych pojazdów z tablicami LED po socrealistyczny złom. Marszrutki (ukraińskie autokary komunikacji miejskiej) kursują po miastach regularnie. Co chwila pojawia się ciąg czterech, pięciu żółtych autobusów, z drugiej strony nie funkcjonuje tutaj – z nielicznymi wyjątkami – coś takiego jak rozkład jazdy. Dla turysty, który nie zna miasta i alfabetu jest to spore utrudnienie.
Dojazd do wsi i drogi przez nią prowadzące to obraz prawdziwej nędzy i rozpaczy. Gdzieniegdzie pojawia się fragment bitej drogi, w większości są to jednak odcinki żwirowe, pełne dziur. Droga kierowców przypomina slalom – jeździ się tak by zaliczyć jak najmniej „tąpnięć”. Nierzadko kierowcy zjeżdżają na dziko do lewej, jeśli z naprzeciwka nic nie jedzie. Na takiej „drodze” kierowca nie pojedzie szybciej niż 25-30 kilometrów na godzinę. Na ulicy dominują łady i bardziej kanciaste wersje „maluchów”. Nowsze roczniki przeplatają się ze starszymi, które oglądaliśmy w filmach produkcji peerelowskiej.
Czuć kwas, nie czuć wojny
Ze smaków Ukrainy zdecydowanie polecam kwas (w wersji ciemnej). Jest to gazowany, słodki i orzeźwiający napój powstały z fermentacji żytniego i jęczmiennego słodu. Doskonały, a przy tym zdrowszy zamiennik napojów ze słodzikami. Im mniej słodki tym lepszy. Z beczki jest dużo lepszy niż z półek marketów. Do tego rozmaite słodycze Roschena (od czekoladek po cukierki), wszelkie odmiany alkoholi, a do obiadów tutejsza kasza gryczana.
Starsi ludzie dorabiają na różny sposób. Jedni handlują lizakami własnej produkcji, inni rękodziełem z papieru, drewna. Młodzi mierzą nas wzrokiem, po czym zaczynają rozmowę głośnym „priwyt” [cześć – przyp.]. Problemów komunikacyjnych nie mieliśmy też z mieszkańcami wsi. Sprzedawcy w sklepach pozwalali donosić hrywny, a jak nie mieli czym wydać wydawali… cukierkami. Jeden z mieszkańców zaprowadził nas na zapomniany cmentarz żydowski, na którym Sowieci grzebali swoje ofiary. Pracujący z nami kosiarz codziennie podwoził nas starym busem na lubaczowskich tablicach. Dziewczyny z Wolontariatu dowiedziały się, że dorabia na koszeniu, majsterkowaniu i budowach, by utrzymać rodzinę. Boi się też wcielenia do wojska i pójścia na front. Szczególnie pozytywnie zaskoczyła nas rodzina mieszkająca nieopodal cmentarza. Nie dość, że przechowywali nasze narzędzia do pracy, to jeszcze kiedy padało zaprosili do siebie na cappuccino i słodką przekąskę. Ktoś kto mówił, że gościnność wzrasta z przesuwaniem się na Wschód miał rację…
fot. Bartłomiej Chudy (5)