Od kilkunastu tygodni wszystkie media wypełniają wiadomości o kolejnej fali nielegalnych imigrantów, którzy z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej docierają rożnymi drogami do Europy. Szef Komisji Europejskiej, Jean-Claude Juncker, wezwał unijne kraje do „europejskiej solidarności”, nie tylko wobec imigrantów, ale przede wszystkim do państw, które prowadząc politykę „multi-culti” mają z przybyszami coraz większy problem. Dotyczy to głównie Niemiec, Francji, Włoch. Wielkiej Brytanii. Największy wpływ na Junckera i KE wywierają Niemcy. Czy Angela Merkel ma prawo żądać „solidarności” od państw unijnych? Jeśli tak, to czy „solidarność europejska” istniała? Cofnijmy się więc w niedaleką przeszłość, bo cały wiek XX jest przepełniony jej przejawami. Niestety obecnie „solidarność” jest inaczej rozumiana w Europie Zachodniej, a inaczej w naszym regionie.
I wojna światowa
Okres 1914-1918 to jeden z dowodów na istnienie „europejskiej solidarności”. Największe i najsilniejsze państwa zgromadzone wraz z krajami satelickimi w dwa przeciwstawne bloki wciągu czteroletniego konfliktu okazywały sobie solidarność. To właśnie ślepa solidarność z lokalnego konfliktu Austro-Węgier i Serbii stworzyła pierwszy paneuropejski i światowy konflikt, który do historii przeszedł jako światowy. Wszystkie strony konfliktu solidarnie zwalczały siebie nawzajem, nie oszczędzając, pierwszy raz na taką skalę, także osób cywilnych.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Okres 1918-1939
Okres po I wojnie światowej to starania o utrzymanie pokoju za wszelką cenę. Europa pokazała czym jest „solidarność” zwłaszcza w 1938 roku. Najpierw w marcu pozwolono na Anchluss Austrii do III Rzeszy, a we wrześniu rozpoczęto demontaż Czechosłowacji, zakończony utworzeniem podległego Rzeszy Protektoratu Czech i Moraw oraz „niepodległej” Słowacji w marcu 1939 roku. Wszystkie mocarstwa Europejskie „dla świętego spokoju” zaakceptowały wszelkie żądania terytorialne Hitlera, milczeniem godząc się na łamanie traktatu wersalskiego. Dokładnie tak samo postępowano, gdy Niemcy zajęli litewski port w Kłajpedzie, Zagłębie Saary i obsadzili załogami wojskowymi zdemilitaryzowaną Nadrenię. Nikt nie upomniał się o setki tysięcy Polaków, deportowanych na dalekie rubieże ZSRR.
1939-1945
Okres II wojny światowej był przepełniony „europejską solidarnością”. Dokładnie jak przez dwadzieścia lat po I wojnie, także i wtedy była ona narzędziem do zaspokojenia ambicji państw silnych kosztem słabszych. To ona pchnęła Hitlera i Niemców do wojny, bo Francja i Anglicy liczyli, że gwarancje udzielone m.in. Polsce staną na przeszkodzie szalonemu planowi niemieckiego dyktatora. Kolejnym beneficjentem tej solidarności był Stalin i ZSRR. Po ataku Hitlera na Sowietów w ramach „solidarności” zapomniano o wydarzeniach z lat 1939-1940, kiedy to Stalin obok Japończyków i Włochów był głównym sojusznikiem niemieckiej machiny śmierci. Zapomniano o milionach ofiar sowieckich łagrów, czystek, reform gospodarczych. „Solidarność” łączyła „Wielką Trójkę” podczas ich spotkań na konferencjach. Zwłaszcza Jałta pokazała, że nawet wśród zwycięzców są równi i równiejsi. Nasz region Europy na prawie 50 lat wpadł w sidła ZSRR. Europa pokazała jak wygląda „solidarność”, gdy Niemcy ujawnili zbrodnię katyńską i naciskali na polski rząd, by podpisano porozumienie z ZSRR.
Po 1945 roku
Junkers swoją wizję „solidarności europejskiej” opiera na emocjonalnym argumencie. Uważa on, że kraje Europy Wschodniej, a więc i Polska, powinny przyjąć taką liczbę emigrantów, jaką ustaliła Komisja Europejska. Rację ma szef KE, że poza granicami Polski żyje około 20 mln ludności pochodzenia polskiego. Zgoda. Znaczna jednak ich część osiedliła się poza granicami ojczyzny jednak w okresie XIX i początku XX wieku. Polacy, nie posiadający własnego kraju, ochoczo ruszyli na wezwanie rozwijających się krajów obu Ameryk. Nasi przodkowie, nie posiadający perspektyw godnego i dostatniego życia, wyjeżdżali do takich krajów jak Argentyna, Brazylia, Chile, Stany Zjednoczone, Kanada. Tworzyli tożsamość rodzących się państw, a teraz tworzą ją ich potomkowie. Kolejna fala emigracji to okres II wojny i po wojnie. Wielką część tej masy ludności tworzyli byli żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, którzy wydatnie przyczynili się do wyzwolenia Europy spod hitlerowskiego jarzma. Czy my musimy być za to Europie wdzięczni, że przyjęła ona naszych rodaków? Nie!!! Bohaterowie, tacy jak gen. Maczek, zostali brutalnie potraktowani przez władze gł. brytyjskie. Po utracie kombatanckich uprawnień zostali zmuszeni do pracy jako kelnerzy, robotnicy, tapicerzy. Wspomniany Maczek był zwykłym barmanem, a jego przełożonym został jego niski stopniem podkomendny, co było dodatkowym upokorzeniem dla generała, w Holandii traktowanego wraz ze swoimi żołnierzami jak bohater narodowy. Generał Sosabowski został magazynierem, gen. Bór-Komorowski tapicerem, a gen. Bortnowski pielęgniarzem. To tylko przykłady, które przypomniała patriotyczna grafika, krążąca ostatnio w sieci. To, że zachodnie kraje przyjęły wówczas tysiące Polaków powinno być traktowane jako swoisty dług wdzięczności wobec polskich żołnierzy, który to zachód już spłacił.
Dziś
Argument „europejskiej solidarności” jest używany przez europejskich dygnitarzy jako główny emocjonalny argument za przyjęciem jak największej liczby emigrantów. Przypomnijmy Europie czy faktycznie była „solidarna” w ostatnim czasie. W 2006 roku Rosja i Niemcy podpisały umowę o budowie gazociągu North Stream, położonego na dnie Bałtyku. Inwestycja skrajnie niekorzystna nie tylko dla państw nadbałtyckich, ale i dla całej Europy, nie została skonsultowana z polskimi władzami. Szokuje wypowiedź ówczesnego szefa MON w rządzie PIS, a dzisiaj byłego szefa MSZ w rządzie PO, pana Radosława Sikorskiego. Porównał on umowę polsko-rosyjską do… paktu Ribbentrop-Mołotow. Skutki tej umowy będziemy odczuwać przez kilkanaście lat.
Sierpień 2008. Świat pogrążony jest sportowych emocjach olimpiady w Pekinie. Tymczasem Rosja uznała, że jest to doskonały moment na „wyzwolenie” Abchazji i Osetii Południowej z „okupacji” przez Gruzję. W normalnej sytuacji państwa ONZ wydałyby rezolucję, która potępiłaby rosyjską inwazję i wykluczyła rosyjskich sportowców z olimpijskich zmagań. Tak jak zrobiono w przypadku Jugosławii w 1992 roku. Problemem jest fakt, że Rosja jako stały członek Rady Bezpieczeństwa ONZ posiada prawo weta. Koło się zamyka i uchwalenie takiej rezolucji jest niemożliwe. W tej sytuacji osamotnioną Gruzję wsparli liderzy państw Europy Środkowowschodniej, na czele z prezydentem RP śp. Lechem Kaczyńskim. Pokazując prawdziwą „solidarność” nie zważali na niebezpieczeństwo np. zestrzelenia, udali się do Tbilisi, by być razem z Gruzinami i okazać wsparcie, którego nie okazała reszta świata.
2014 rok. Świat nie zareagował, gdy Rosja, podobnie jak w przypadku Gruzji, dokonywała stopniowego rozbioru terytorium Ukrainy. Najpierw oderwano Krym, następnymi celami „separatystów” stały się obwody Ługański i Doniecki, kluczowe dla gospodarki Ukrainy. Reakcji politycznej nie było, także i w tym przypadku rezolucja ONZ byłaby niemożliwa. UE i Zachód nałożyły na Rosję sankcje m.in. embargo na towary rosyjskie. Niestety, co było do przewidzenia, Rosja nałożyła kontrsankcje. Także i w przypadku Ukrainy państwa nie okazują rzekomej „solidarności”. Francja dopiero w tym roku anulowała kontrakt na dostawę okrętów dla Federacji Rosyjskiej, a Niemcy, „orędownik solidarności” planują budowę kolejnej nitki gazociągu na dnie Bałtyku i kolejne inwestycje, uzależniające Europę od rosyjskiego gazu i ropy.
2015 rok. Fala imigrantów wdziera się do Europy. Czy państwa unijne zareagują na apel Junckera o okazanie „solidarności”? Czy zwycięży droga jaką idą Węgrzy, Czesi, Austriacy? Czas pokaże.
źr. oprac. własne
fot. commons.wikimedia.org
Czytaj także: Więźniowie emocjonalnego szantażu