Dziennikarze „Faktu” udali się do wsi Czeremcha. To miejscowość położona przy granicy z Białorusią, gdzie najczęściej przedostają się migranci.
Jan Czyżewski, jeden z bohaterów reportażu przygotowanego przez „Fakt”, przyznaje, że obecnie migranci w jego rodzinnej Czeremsze nie są widoczni tak, jak miało to miejsce jeszcze jakiś czas temu. Mężczyzna przyznaje, że mieszkańcy są spokojni i nie czują zagrożenia.
– Teraz ich nie widać. Straż ich wyłapuje od razu albo kurierzy czekają i od razu wiozą na Zachód. W dzień czekają w lesie, a w nocy idą polami. Nikt się ich tu nie obawia – mówi 72-latek, który dodaje, że nie słyszał, iż nie słyszał, by któremuś z mieszkańców stała się jakakolwiek krzywda.
Jan Czyżewski zdradził też, o co najczęściej proszą migranci. Tutaj zaskoczenia nie ma. Chcą wody lub coś do jedzenia. – Czasami, gdy są przemoczeni, proszą o wodę i coś do jedzenia. Każdy chce żyć, wszyscy im tu pomagają – powiedział i dodał, że „dostają wodę i kromkę chleba z masłem i serem”. – Jak już przekroczą granicę, myślą, że trafili do raju, ale jak ich złapią, to cofają z powrotem – zaznacza.
Inni z rozmówców „Faktu” – Bazyli i Maria Waszkiewiczowie przyznają, że w miejscowości zrobiło się bezpieczniej, gdy zaczęło stacjonować tu wojsko. – Teraz wojsko wszystko obstawia. W dzień nie widać obcych, ale w nocy grasują. Jak przekroczą granicę, mają już umówionych kurierów, którzy wywożą ich na Zachód – podkreślają i przyznają, że gdy ostatnio wybrali się do lasu znaleźli tam sterty ubrań. To odzież porzucona przez migrantów, którzy na szybko się przebierali.
Cały reportaż znajdziecie TUTAJ.