Wciąż nie milkną echa tragicznego wypadku w Szaflarach podczas egzaminu na prawo jazdy. W sieci pojawiły się oskarżenia pod adresem egzaminatora, któremu zarzucono, że nie pomagał ratować życia umierającej kursantki. Odpowiedział na to adwokat mężczyzny.
Świadkowie wypadku na przejeździe kolejowym w Szaflarach wspominali, że egzaminator, który zdążył uciec z samochodu, później nie pomagał w akcji ratowniczej. Jak wyjaśnia jego adwokat, mężczyzna był w ciężkim szoku po tym co się stało.
„Kto jest na tyle zborny, że bezpośrednio po wypadku, z którego sam ledwo uchodzi z życiem, jest w stanie od razu podejmować racjonalne decyzje? Ten człowiek, co oczywiste, był w szoku, bo wypadek wydarzył się na jego oczach, z jego samochodem i jego współpasażerką.” – mówi mec. Pociej.
„Zarzuca mu się, że nie udzielał pomocy i nie zadzwonił po pogotowie, ale nikt nie pyta, czy miał ze sobą telefon. Może komórka została w samochodzie?” – dopytuje adwokat.
„To jest dla niego dramat z uwagi na śmierć młodej dziewczyny, ale także dlatego, że siedząc na prawym fotelu w samochodzie naprawdę nie ma się wielu możliwości podjęcia skutecznych działań w takiej sytuacji, gdy kierowca sobie z czymś nie radzi. Nie chcę niczego przesądzać, ale trzeba to wziąć pod uwagę” – dodał pełnomocnik egzaminatora.
„On ma do dyspozycji tylko pedał hamulca. Nie może zatrzymać samochodu przed znakiem „stop”, bo wtedy kursant powie: „przecież zatrzymałbym auto, czy pan chce mnie oblać?”. Egzaminator ma obowiązek zareagować tylko ale wówczas, gdy działanie egzaminowanego bezpośrednio wpływa na bezpieczeństwo ruchu.” – tłumaczy dalej mec. Pociej.
Tragedia w Szaflarach
Tragedia rozegrała się w czwartek na nieoznaczonym przejeździe przez tory kolejowe. Podczas egzaminu na prawo jazdy, 18-letnia kursantka zatrzymała się na torach. Zgasł jej silnik, a po chwili uderzył w nią nadjeżdżający pociąg. Lekarzom nie udało się uratować jej życia.
TUTAJ informowaliśmy o relacjach świadków tragedii, którzy wspominali, że egzaminator nie był w stanie im pomóc w uratowaniu dziewczyny. Jeden z nich opowiadał, że to zgromadzeni obok miejsca zdarzenia ludzie, a nie egzaminator, wezwali karetkę. Mężczyzna ujawnia, że instruktor stał, jak wryty i nie był w stanie zrobić nawet kroku.