W czwartek przez Tatry przeszła potężna burza. Niestety okazała się tragiczna w skutkach. Po uderzeniach pioruna, zginęły cztery osoby, a ponad 150 zostało rannych. W rozmowie z RMF FM jeden ze świadków, który wszedł na Giewont przedstawił wstrząsającą relację.
Pan Marcin przyznał, że feralnego dnia wcześniej była piękna pogoda. Jak przyznaje uległa ona zmianie w sposób nagły i niespodziewany. Gdy wszedł na Giewont ukrył się około 2 metrów od metalowego krzyża, aby schować się przed deszczem. Wtedy uderzył piorun.
Czytaj także: Tragiczny wieczór kawalerski. Pan młody zabity
„Było ogłuszenie, oślepienie, bardzo mocne spięcie ciała i ostry ból w stopie poczułem. Tak mnie poskładało na ziemię.” – opowiada pan Marcin w rozmowie z RMF FM. Mężczyzna dodał, że poczuł swąd spalonej odzieży i spalonych włosów.
„Obraz tego wszystkiego, co zobaczyłem, to była jakaś masakra. Wszędzie leżały ciała. Pierwsze co zobaczyłem, to żółty trykot osłaniający przed deszczem takiej pani, która spadła z góry gdzieś na skały. Płacz dzieci, krzyk o pomoc. Widziałem, że wszyscy, którzy trzymali się łańcuchów zostali porozrzucani, po kilka metrów na boki.” – mówi. „Ojciec trzymał całego poranionego chłopca i krzyczał o pomoc.” – wspomina.
Mężczyzna przyznał, że miał poparzoną nogę i sparaliżowaną rękę, więc nie mógł nikomu pomóc. Zaczął więc zsuwać się w dół i wtedy uderzył drugi piorun. „Wtedy już nikt nie krzyczał.” – wspomina. Później pomogli mu TOPR-owcy. „Nie czułem lewej nogi. Okazało, że nie mam na sobie nawet skarpetek, bo była taka temperatura, że się spaliły.” – wspomina w rozmowie z RMF FM.
Źr. rmf24.pl