Klaudia Jachira padła ofiarą żartownisia. Posłanka opozycji opisała sprawę wywiadu z fałszywym dziennikarzem BBC na Facebooku. – Wywiad był bardzo merytoryczny, więc jest mi tak po ludzku przykro, że człowiek, który wykazał się wrażliwością dziennikarską, zrobił to tylko dla żartu – zdradziła.
Klaudia Jachira opisała sprawę swojego wywiadu, którego udzieliła w kontekście kryzysu na granicy polsko-białoruskiej. Posłanka opisała sytuację w poniedziałek na swoim Facebooku.
„Pod koniec sierpnia do mojego biura poselskiego napisał człowiek, podający się za dziennikarza BBC. Był to czas, kiedy właśnie wróciłam z granicy i kontaktowało sie ze mną, z Ulą i z Frankiem dużo redakcji zagranicznych, bo chcieli wiedzieć, jak wygląda sytuacja” – relacjonuje (pisownia oryginalna – red.).
Jachira odkryła, że została wprowadzona w błąd: Staramy się weryfikować…
„W rozmowie, która miała być podstawą do artykułu, opowiedziałam o tym, jak traktowani są uchodźcy, jak do chorych i potrzebujących niedpuszczani są medycy, NGO-sy, jak nie można im przekazać podstawowych produktów spożywczych, leków, śpiworów i namiotów” – dodaje.
Z relacji posłanki wynika, że autor wywiadu przeprowadzał rozmowę bardzo merytorycznie. Teraz, gdy się okazało, że był to żart, Jachira przyznaje, iż odczuwa głęboki smutek.
„Za każdym razem staramy się z moim zespołem zweryfikować rozmówcę, ale jak ktoś się uprze, to zawsze oszuka. Oczywiście mogłabym prosić o legitymację prasową, ale w dzisiejszym świecie zawód dziennikarza mocno się poszerzył. Udzielam wywiadów studentom dziennikarstwa i youtuberom, a duża część tych rozmów jest online. Jednak to pierwszy raz, kiedy zostałam wprowadzona w błąd” – wyjaśnia.
Posłanka rozważa wejście na drogę sądową z autorem żartu. Zaznaczyła jednak, że jest jej zwyczajnie żal tego człowieka. – Zadał sobie tyle trudu, sfabrykował maila z domeną BBC, dzwonił z brytyjskiego numeru, udawał angielski akcent tylko po to, by ze mną porozmawiać, a potem chwalić się w sieci: „że wkręcił posłankę”, „ale beka!” – zauważyła.
Na koniec pokusiła się o subtelną aluzję skierowaną do partii rządzącej. „Czy nie prościej było zadzwonić do biura i ze mną pogadać? Przecież rozmawiam z wyborcami, nie jeżdżę pancerną limuzyną, nie mam obstawy, która broni dostępu, a moje biuro jest dla wszystkich otwarte, każdą i każdego zapraszam na kawę” – dodaje.