Legia Warszawa wygrała u siebie 1:0 mecz rewanżowy w II rundzie eliminacyjnej do Ligi Mistrzów. Przeciwnikiem mistrzów Polski był walijski klub The New Saints FC. Bramkę na wagę zwycięstwa zdobył w 53. minucie Wladimer Dwaliszwili.
Mecz z walijczykami nie zachwycił, po raz kolejny był do bólu nudny. Piłkarze Jana Urbana wprawdzie kontrolowali spotkanie, non stop nacierali na bramkę przeciwników, dryblingami czarował Radovic, groźnie z daleka strzelał Furman, ale niewiele z tego wynikało. Brakowało pomysłu. Ataki kończyły się na linii obronnej gości, bądź bez problemu piłkę łapał Paul Harrison. Po wygranej z Widzewem 5:1, spodziewano się pogromu, chęci pokazania, że pierwsza połowa meczu w Walii była wypadkiem przy pracy. Rewanż pokazał, że wcale wypadkiem nie była. Dobitnie pokazuje to również, w jakim miejscu jest teraz łódzki Widzew. Dać sobie strzelić rezerwom Legii pięć bramek, kiedy ich, teoretycznie, najmocniejszy skład ledwo wyciąga 1:0 z półamatorami profesjonalistami z Walii, nie daje drużynie Mroczkowskiego większych szans na byt w Ekstraklasie w kolejnym sezonie.
TNS atakowało, nie przyjechali do Warszawy jedynie się bronić. I wychodziło im to całkiem nienajgorzej, udanie przechodzili z obrony do ataku, w jakimś stopniu stwarzając zagrożenie pod bramką Kuciaka. Bramkarz Legii również nie popisał się w tym meczu, parę razy niepewnie interweniował, a jego wybicia piłki w drugiej połowie pod nogi rywali przyprawiały o zawroty głowy i budowały niepotrzebną nerwowość. Goście mieli swoje okazje, których wykorzystać nie potrafili, tak jak i Legia miała całkiem sporo sytuacji do strzelenia większej ilości bramek. Ostatecznie skończyło się na jednej i była ona podsumowaniem wszelkich prób w tym meczu. Farfocel, który szczęśliwy wleciał między nogami bramkarza do siatki. Na plus zasługuje natomiast asysta Miroslava Radovica, Serbowi fantazji nie brakuje. Całe szczęście, że „wojskowi” w pierwszym meczu dorobili się sporej zaliczki, bo nie wiadomo jakby to się potoczyło, gdyby w ich poczynania wkradła się większa nerwowość. Znów bardzo słabo zaprezentował się Helio Pinto, zapowiadana największa gwiazda wśród transferów w Warszawie. Portugalczyk wyraźnie nie potrafi się odnaleźć na boisku. Przy tym co do tej pory pokazuje, skłania do zastanowienia się, czy trafnym posunięciem było zastąpienie nim Janusza Gola, który został wczoraj piłkarzem Amkary Perm. Oby aklimatyzacja nie trwała zbyt długo.
Czytaj także: Walijska mordęga Legii Warszawa
W kolejnej fazie legioniści zmierzą się z prowadzonym przez Ole Gunnar Solskjaera norweskim Molde. Rywal niezbyt wymagający, w tym sezonie w okolicach 10. miejsca w ich rodzimej lidze, ale zawsze mocniejszy od TNS. Jeśli piłkarze Urbana się nie przebudzą i dalej będą grać w LM tak jak do tej pory, mogą mieć poważne problemy. Pierwszy mecz 31 lipca o godzinie 18:00, rewanż tydzień później.
Legia Warszawa – The New Saints FC 1:0 (0:0)
Wladimer Dwaliszwili (53)
Sędziował: Bardhyl Pashaj (Albania)
Legia: Kuciak – Bereszyński (ż.k.), Junior, Jodłowiec, Jakub Wawrzyniak – Radović, Furman, Vrdoljak (65. Rzeźniczak), Żyro (75. Brzyski) – Dwaliszwili, Saganowski (71. Pinto)
TNS: Harrison – Spender, Edwards, Baker (ż.k.) , Marriott, Seargeant, Darlington (ż.k.) (82. Williams), Edwards, Fraughan (57. Finley), Mullan, Wilde (72. Draper)
Pierwszy mecz 3-1, awans: Legia Warszawa