Jędrzej Kitowicz to katolicki ksiądz, ale jednocześnie historyk i pamiętnikarz żyjący w XVIII wieku. Pozostawił po sobie słynne dzieło pt. „Opis obyczajów i zwyczajów za panowania Augusta III”, w którym opisał m.in. zwyczaje związane z dyngusem.
Ten tekst jest kontynuacją części pierwszej. Można się z nią zapoznać pod TYM adresem.
A choroby? Klimat w marcu lub kwietniu, kiedy to obchodzona jest Wielkanoc, nie zawsze rozpieszcza. I nie jest wcale prawdą, że wówczas ludzie byli na tyle odporni, że nie chorowali po dyngusie. Wręcz przeciwnie, choroby zdarzały się, na co również zwraca uwagę ks. Kitowicz, jednak nikt się nimi wówczas nie przejmował. „Bywało nieraz, iż zlana wodą jak mysz osoba, a jeszcze w dzień zimny, dostała stąd febry, na co bynajmniej nie zważano, byle się zadosyć stało powszechnemu zwyczajowi” – czytamy.
Historyk nie skupia się jednak tylko na najwyższych warstwach społeczeństwa. Dyngus jest bowiem tradycją, która łączy zarówno szlachecki dwór, miejską ulicę czy chłopską chatę. Jeśli chodzi o parobków, to ks. Kitowicz nie pozostawia złudzeń – kobiety nie miały przez tą tradycję lekko. Dostawało im się porządnie i wcale nie było tu mowy o delikatnych flakonach, ale o wiadrach albo nawet wrzucaniu do rzeki.
Oddajmy głos ks. Kitowiczowi: „Parobcy zaś po wsiach łapali dziewki (które się w ten dzień, jak mogły, kryły), złapaną zawlekli do stawu albo do rzeki i tam wziąwszy za nogi i ręce wrzucili, albo też włożywszy w koryto przy studni lali wodą póty, póki im się podobało” – czytamy. Cóż, trzeba im przyznać, że ich działanie było bezpośrednie. Warto jednak zaznaczyć, że zwyczaje wiejskie ks. Kitowicz prawdopodobnie znał najmniej, dlatego też nie dowiadujemy się tutaj żadnych szczegółów.
Nieco więcej wiadomości historyk podaje odnośnie zwyczajów miejskich. Tutaj również zwyczaj dyngusa kwitł w najlepsze. Ks. Kitowicz wspomina przede wszystkim o „zaczajaniu” się na kogoś, z czego mogły wyjść różne nieprzewidziane sytuacje. Niekiedy bowiem, zamiast młodej osoby można było przez pomyłkę oblać kogoś starszego czy też osobę duchowną. Nie wiadomo, jak się to kończyło, ale raczej nie było wówczas zbyt wesoło. Historyk zaznacza również przy okazji tego opisu, że w miastach kobiety nie zaczynały zabaw dyngusowych, wiedząc, że mężczyźni odpłacą im się jeszcze bardziej. Jednak nie pozostawały w żaden sposób dłużne, jeżeli to tamci rozpoczęli zabawę.
Znów oddamy głos księdzu: „Po ulicach zaś w miastach i wsiach młodzież obojej płci czatowała z sikawkami i garkami z wodą na przechodzących; i nieraz chcąc dziewka oblać jakiegoś gargasa albo chłopiec dziewczynę, oblał inną jaką osobę duszną i nieznajomą, czasem księdza, starca poważnego lub starą babę. Kobiety wiedzące, iż im mężczyźni mogą sto razy lepiej oddać, nigdy dyngusu nie zaczynały i rade były, gdy się bez niego obejść mogły; ale zaczepione od mężczyzn, podług możności oddawały za swoje”.
Na koniec ks. Kitowicz przedstawia dwie ciekawe teorie dotyczące genezy dyngusa w Polsce. Jedna z nich sięga jeszcze do czasów Zmartwychwstania Chrystusa. Według niej, początek dyngusowi dali Żydzi, którzy mieli polewać wodą mieszkańców Jerozolimy, którzy rozmawiali o Zmartwychwstaniu Chrystusa. Druga z teorii jest już osadzona na gruncie polskim i nawiązuje do wprowadzania w naszym kraju wiary chrześcijańskiej. Według niej, przyjmujących wiarę w Polsce było na tyle dużo, że chrzczono ich masowo, w ten sposób dając początek dyngusowi.
Po raz ostatni oddajmy głos ks. Kitowiczowi: „Temu dyngusowi początek dwojaki naznaczano. Jedni mówią, iż się wziął z Jerozolimy, gdzie Żydzi schodzących się i rozmawiających o zmartwychwstaniu Chrystusowym wodą z okien oblewali dla rozpędzenia z kupy i przytłumienia takowych powieści. Drudzy, iż ma początek dyngus od wprowadzenia wiary świętej do Polski, w początkach której nie mogąc wielkiej liczby przyjmującej wiarę chrzcić w pojedynczych osobach, napędzali tłumy do wody i w niej nurzali. Wolno wierzyć, jak się komu podoba” – pisze historyk.