Siatkarze ZAKSY Kędzierzyn-Koźle pokonali u siebie VaLePe Sastamale 3:1 w pierwszym meczu 1/8 finału pucharu CEV. Spotkanie nie porwało na kolana, a gra polskiego zespołu pozostawiała sporo do życzenia.
Pierwsze piłki spotkania nie wskazywały na łatwą przeprawę ZAKSY (5:5). Widać było, że obie ekipy wykorzystywały początek do rozpracowania rywala (12:11). Przyjezdni, mimo drobnej straty, cały czas utrzymywali wynik w bezpiecznej granicy (17:15). Kędzierzynianie grali bardzo nierówno, przez co rywale potrafili doprowadzić do „końcówki”, którą ostatecznie przegrali (27:25).
Widać było, że gospodarze nie byli w najwyższej formie i zamiast deklasować rywali, sprowadzali się do ich poziomu (5:5). Mimo uzyskania lekkiej przewagi, podopieczni Sebastiana Świderskiego cały czas nie mogli być pewni wyniku (13:10). Siatkarze VaLePy czuli, że są w stanie osiągnąć dobry rezultat, jeszcze podkręcając tempo (17:18). Zespół z PlusLigi nie potrafił wskoczyć na wyższy poziom, przez co przeciwnicy wyrównali stan meczu (23:25).
Czytaj także: Puchar CEV: ZAKSA górą, choć z problemami
Krótka przerwa nie zmieniła jakości widowiska, a oba zespoły nie dawały kibicom powodów do emocji (4:3). Kędzierzynianie starali się dominować na boisku, lecz mieli ogromny problem z skończeniem ataku (13:11). Szczególnie kłopot dotknął atakującego polskiego zespołu – Kaya van Dijka. Spotkanie ponownie coraz bardziej się zazębiało, co nie sprzyjało sytuacji w dwumeczu (18:19). Na szczęście ZAKSA przechyliła szalę zwycięstwa na swoją korzyść (25:23).
Następna część spotkania była już bardzo uciążliwa, gdyż ciekawych akcji po prostu nie było (5:4). Dzięki dwóm dobrym atakom z drugiej linii, kędzierzynianie wypracowali sobie solidną zaliczkę (11:8). ZAKSA w końcu zaczęła grać nieco lepiej, głównie za sprawą Lucasa Loha, który był skuteczny w ataku (18:13). Ostatecznie Finowie musieli uznać wyższość rywala, przegrywając seta 25:22, a całe starcie 3:1.
ZAKSA Kędzierzyn-Koźle – VaLePa Sastamala 3:1 (27:25, 23:25, 25:23, 25:22)
Źródło: inf. własna
Fot.: wikimedia/Piotr Przyborowski