Nie milkną echa zagadkowego zdarzenia, do jakiego doszło przed tygodniem w Dawidach Bankowych. Gdy radiowóz rozbił się na drzewie, okazało się, że policjanci przewozili nim nastolatki. Dotąd nie wiadomo, co tam robiły. Teraz głos w sprawie zabrał brat poszkodowanej w wypadku 17-latki.
Brat 17-latki w rozmowie z „Faktem” ujawnił, że pojawił się na miejscu zdarzenia niedługo po wypadku. Zadzwonił do niego chłopak jego siostry. Nie zwlekał ani chwili i natychmiast udał się na miejsce, gdzie rozbił się radiowóz.
„Kiedy zadzwonił do mnie chłopak siostry, pojechałem natychmiast na miejsce. Choć radiowóz był rozbity, policjanci żartowali, śmiali się. Nie wyglądali na specjalnie przejętych. Dopiero kiedy powiedziałem kim jestem, miny im zrzedły” – relacjonuje mężczyzna.
Czytaj także: Giertych ujawnia, jak doszło do wypadku radiowozu z nastolatkami. Jechali do lasu?
Mężczyzna wspomina, że na miejscu pojawił się nawet komendant policji z Pruszkowa. „Mówił mi wtedy, że to nie jest pewne, że dziewczyny były w radiowozie. Jak to niepewne, skoro zrobiono im tam zdjęcia, widać, że były w środku” – oburza się brat 17-latki.
Badanie alkomatem wykazało, że policjanci byli trzeźwi. Mężczyzna poprosił również o przebadanie funkcjonariuszy na obecność narkotyków. Usłyszał, że nie przeprowadza się takich czynności. „Moje wątpliwości wzbudziło zachowanie jednego z policjantów. Kiedy szarpnął za drzwi od karetki, klamka mu w rękach została” – relacjonował.
Sprawą zajmuje się prokuratura.
Źr. wp.pl; „Fakt”