Rząd izraelski na czele z premierem Benjaminem Netanjahu podjął decyzję: zamknie placówki dla migrantów w Holot. W praktyce oznacza to deportację niemal 40 tys. przebywających tam osób do Afryki. Są to głównie obywatele Sudanu i Erytrei.
19 listopada rząd Izraela zdecydował o losie ok. 38 tys. migrantów (tzw. infiltratorów) przebywających w ośrodku w Holot. Rada Ministrów postanowiła, że wszystkie te osoby przebywają na terenie państwa nielegalnie. W związku z tym mają teraz 3 miesiące na opuszczenie granic Izraela, w przeciwnym razie czeka ich przymusowa deportacja, a w skrajnych przypadkach więzienie.
„Infiltratorzy będą mieli możliwość wyboru pomiędzy pozbawieniem wolności a opuszczeniem kraju” – napisało Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego Izraela.
Czytaj także: Stan współczesnej oświaty. Czy czas na radykalne zmiany?
Dane z 30 czerwca wskazują, że na terenie ośrodka przebywa 38 043 osób. Przytłaczającą większość stanowią obywatele Erytrei (27 494 osób) i Sudanu (7 869 osób).
Zagraniczne media informują, że jednym z powodów takiej decyzji było niezadowolenie mieszkańców z obecności tak dużej liczby osób w obozie, który jest położony na południu Tel Awiwu – jednego z najważniejszych miast Izraela.
Innym problemem jest kwestia finansowania obozu. Gilad Erdan, minister bezpieczeństwa publicznego, stwierdził, że Holot pełni funkcję „hotelu”, który utrzymują podatnicy. Rocznie to koszt około 68 mln dolarów.
Dokąd trafią migranci?
Z uwagi na niebezpieczną sytuację zarówno w Erytrei jak i w Sudanie, rząd izraelski podpisał umowy z Rwandą i Ugandą. Państwa te wyraziły wolę przyjęcia osób z ośrodka w Holot. Pozostaje jeszcze zasadniczy problem: na takie rozwiązanie muszą się zgodzić sami migranci.
Na informację o izraelskim planie deportacji do Afryki zareagował Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców. Oenzetowska agencja przyznaje, że jest „poważnie zaniepokojona propozycją”.