Pan Maciej Bartoszyk wziął udział w naszym konkursie, prezentując nam bardzo ciekawy wywiad, jaki przeprowadził z córkami Jana Gorączki ps. „Lont”: Lucyną Tulej, Wacławą Torba i Janiną Górską, oraz z mężem pani Janiny, Ryszardem Górskim. Bardzo się cieszymy, że możemy przedstawić Państwu tą wspaniałą postać. Zapraszamy do lektury.
Jan Gorączka ps. „Lont” – urodzony 8 lutego 1916 roku w Kolonii Podlodów. W 1939 roku powołany do jednostki wojskowej w Zamościu. Rok później wstępuje w szeregi II plutonu Armii Krajowej, zasłużony saper. Pod koniec wojny bierze udział w walkach z UPA na terenie powiatu tomaszowskiego. Według źródeł rodzinnych w 1946 wstępuje w szeregi Wolność i Niezawisłość i zostaje mianowany komendantem II rejonu w obwodzie tomaszowskim. W 1947 ujawnia się, jako żołnierz AK pozostaje w dalszej konspiracji. Ukrywa się aż do 16 marca 1952 roku, kiedy to ginie podczas ubeckiej obławy we własnym domu w Kolonii Podlodów. W chwili jego śmierci, najmłodsza córka miała 1.5 roku, najstarsza 15 lat. Żona owdowiała w wieku 33 lat.
23 lutego 2016 roku, na tydzień przed Narodowym Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych z jego trzema córkami – Lucyną Tulej, Wacławą Torba i Janiną Górską oraz jej mężem Ryszardem Górskim rozmawia Maciej Bartoszyk.
M.B: Szanowne Panie, w jaki sposób przez okres 5 lat, pomimo częstych wizyt Urzędu Bezpieczeństwa udało się przetrwać Janowi Gorączce ps. „Lont”?
Lucyna Tulej: Z całą pewnością nie było to prostym zadaniem. UB często próbowało nas przekupić, jeżeli to nie przynosiło skutków próbowali wymuszać zeznania. Często przychodzili i wypytywali, szczególnie pozostała mi w pamięci sytuacja, która wielokrotnie się powtarzała. Zmuszano nas do padania na komendę na ziemię i szybkiego powstania. Stosowano przemoc fizyczną i psychiczną. Grożono nam, że nas spalą, dostałam w twarz, kiedy protestowałam, mówiąc że mój ojciec nie jest bandytą. Udało mu się przetrwać, ponieważ nikt z nas go nie wydał, tato często nam tłumaczył co mamy mówić kiedy będą przychodzić. Powtarzał – „pamiętajcie, żeby się nie bać”.
Wacława Torba: Nasz ojciec miał skrytkę pod deskami podłogi w pokoju. W razie niebezpieczeństwa, zawsze mógł się tam ukryć. Szczególnie w pamięci pozostało mi leżenie zimową porą na podłodze w naszym domu, kiedy to UB otwierało drzwi i okna, tak abyśmy zmarzli. Próbowali nas złamać.
Janina Górska: Z opowiadań mamy pamiętam, że najgorzej wiodło się właśnie jej. Oprócz tego, że często nas nachodziło UB, musiała sama zajmować się gospodarką oraz wychowaniem piątki dzieci. Ojciec mógł jej pomagać przy pracy w polu jedynie w nocy. Rzadko pojawiał się w dzień, tak aby ograniczyć ryzyko zatrzymania go przez aparat bezpieczeństwa.
M.B: Z jakimi represjami spotykała się Wasza rodzina?
J.G: Z relacji mojej mamy wiem, że w dniu narodzin czwartego dziecka, UB przyjechało aresztować mamę. Spodziewano się, że ojciec będzie w domu. Grozili nam również, że państwo skonfiskuje nasz majątek. Na szczęście do tego nie doszło, ale obłożono nas wysokimi podatkami. Jeszcze w latach siedemdziesiątych, a dokładnie w 1972 roku urzędnik Prezydium Powiatowej Rady w Tomaszowie Lubelskim odmówił mi udzielenia skierowania do pracy.
L.T: Ukończyłam Szkołę Podstawową w Podlodowie, dostałam się do Szkoły Pedagogicznej w Szczebrzeszynie. Niestety, nie mogłam się tam uczyć przez skromne warunki finansowe, które panowały w domu.
W.T: Najstarszej siostrze – Zdzisławie, dzięki przyjaciołom ojca udało się ukończyć gimnazjum i Szkołę Pedagogiczną w Szczebrzeszynie. Podjęła również pracę jako nauczycielka w sąsiedniej wiosce. Niestety lokalni mieszkańcy nie chcieli aby uczyła ich dzieci, ponieważ pochodzi z „bandyckiej rodziny”. Jednak podczas zebrania rodziców, gdzie obecna była również dyrektor szkoły, Pani Tekla Bączewska przegłosowano aby została ona na stanowisku, ponieważ nie ma zarzutów co do jej pracy. Zdzisława, jako najstarsza z nas najczęściej przebywała z ojcem. Pisała również podania do urzędów w imieniu mamy.
Ryszard Górski: Mąż czwartej z córek Jana Gorączki – Aliny pracował w RFN i zaproponował jej przyjazd do siebie. Wymagało to uzyskania paszportu. W Biurze Paszportowym usłyszała, że jako córka „Lonta” dostaje go tylko ze względu na płeć. Gdyby była mężczyzną, nie byłoby takiej możliwości. Dodajmy, że było to w 1973 roku, a więc 21 lat po tragicznych wydarzeniach.
M.B: Czy pamiętają Panie moment śmierci ojca?
L.T: Tak, to było w niedzielę. Kiedy wyszłam na dwór, zauważyłam że dom otoczony jest wojskiem i funkcjonariuszami UB. W sumie około 50 osób. Wkroczyli do domu, przyprowadzili ze sobą dwóch świadków. Ojciec ukrył się w skrytce przy piecu, pod podłogą. Pies tropiący go nie znalazł. W pewnym momencie, tato wychylił głowę ze skrytki, chciał się poddać. Mówił „Panowie, moje dzieci…”, ale nie zdołał dokończyć zdania, ponieważ jedna z osób z UB uderzyła go drzwiami, tak że wpadł do skrytki. Otworzono ogień, a kula przeszła przez jego skroń.
W.T: Dzieci zaprowadzono do sąsiada. Pamiętam, że później mogłyśmy zobaczyć ciało ojca, które leżało na trawie. Ktoś z UB powiedział, „zginął niewinny człowiek”.
M.B: Jak potoczyły się losy rodziny po 1952 roku?
J.G: Wszystkie pracowałyśmy razem z mamą na gospodarce. Jak wcześniej wspomniałam, obłożono nas wysokimi podatkami, nie zawsze było nas stać aby się z nich wywiązać w terminie. Uznano nas za kułacką rodzinę.
M.B: Czy liczyły Panie kiedykolwiek, że ustanowiony zostanie Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych?
R.G: W 2005 roku IPN udostępnił rodzinie dokumenty. Dzięki nim uzupełniliśmy swoją wiedzę nt. jego działalności.
J.G: Czekałyśmy na to, że państwo polskie upomni się o żołnierzy, którzy walczyli o jego pełną niepodległość. Żałujemy jedynie, że tego święta nie doczekała nasza mama.
Autor: Maciej Bartoszyk
Czytaj także: Największa katownia UB na Lubelszczyźnie wpisana do rejestru zabytków!