Mistrzostwa Świata w Brazylii dobiegły już końca. Skończyły się. Nie ma. Cała ich magia wystarczyła do fenomenalnych (w większości) meczów w fazie grupowej. No i może kilku w 1/8. To, co na boiskach w Ameryce Południowej odbyło się w ćwierćfinałach, było zwykłym morderstwem.
Półfinałowe pary przedstawiają się imponująco. Brazylia – Niemcy, Argentyna – Holandia. Wow. Ktoż by sobie nie życzył takich potęg, walczących na szczycie drabinki. No cóż, otóż ja. Brazylia, mimo składu naprawdę świetnego, bazowała głównie na wymęczonym po pierwszym sezonie w Europie Neymarze. Neymar się już na tym turnieju skończył, akurat nie z własnej winy, ale tak naprawdę cała ekipa Canarinhos skończyła się dużo wcześniej, tylko coś zapomnieli o tym młodemu skrzydłowemu powiedzieć. A ten, durny, grał tyle czasu sam. Może chociaż dostanie całą premię z puli?
W porządku. Sam nie grał. Od czasu do czasu pomagali sędziowie. Bez nich gospodarzy na turnieju nie byłoby już po walce w grupach, co za tym idzie, ludzie wyszliby na ulice niezadowoleni z marnowania ich podatków dużo wcześniej. Na razie jeszcze dają się mamić. Przynajmniej co poniektórzy. Skandal wisi w powietrzu. Wraz z szamotaniną.
Czytaj także: Kto zostanie Mistrzem Świata? Dla kogo tytuł króla strzelców? - ankieta wMeritum.pl
Dalej Niemcy. Z całej pozostałej czwórki, wydają się najsolidniejsi. Mają najwięcej atutów, by 13 lipca stanąć na najwyższym stopniu podium. Z tym, że smutne będzie zobaczyć ekipę, która jest cieniem drużyny z wcześniejszych wielkich turniejów, wznoszącą akurat teraz Puchar Świata. Brakuje jeszcze, by Klose w końcu wymusił jakiegoś karnego i poprawił dorobek Ronaldo, żeby chyba każdy trzeźwo myślący mógł stwierdzić, że coś tu jest nie tak.
Szkoda, że Francuzi odpadli. Już nikt nie będzie potrafił doprowadzić swoich kibiców do płaczu tak, jak robił to Benzema. Prawdziwy mistrz nieudacznictwa. A szkoda, bo całkiem dobry grajek.
Argentyna od samego początku, podobnie zresztą jak Brazylia, ma tylko jeden atut. Jednego katalońskiego czarodzieja. I mimo, że Albicelestes piłkarzy posiadają naprawdę świetnych (przynajmniej tych w przednich formacjach), strzela, podaje, asystuje i wygrywa Messi. Czy tam Maradona, ponoć w modzie jest się teraz tak mylić.
Najbardziej cieszy mnie Holandia. Choć po tym, co zrobili Hiszpanii, myślałem, że innych lać będą w równie przekonującym stylu. Ale potem zajrzałem w ich cały powołany na mundial skład… Większość nazwisk zawodników robi na mnie takie wrażenie, jak dajmy na to, Piotr Polczak. Albo trochę lepiej(?) – Robert Jeż. No szału nie ma. Pasjonatem ligi holenderskiej nie jestem, ale opierając skład na piłkarzach z tego małego kraju, raczej trudno będzie coś zwojować, kiedy naprzeciwko stanie Messi, Lavezzi i Higuain.
Mundial skończył się dla mnie po fazie grupowej. Nie licząc meczu Belgia – USA. Brazylijczycy za każdym razem jedynie prześlizgiwali się do kolejnej fazy. Szkoda mi Chile, bo ich pojedynek z Kolumbią mogę sobie teraz tylko wyobrazić. Podobnie jak Meksyk – Kostaryka, a w jeszcze późniejszej fazie, przy dobrej konfiguracji, Belgia – Kostaryka. Takie spotkania nakręcałyby emocje, dla nich siadałoby się przed telewizorem, bo to właśnie te drużyny, jako jedyne, grały na tym mundialu w piłkę nożną. Z zacięciem, pasją i wolą walki. Ale basta. Piękny pokaz spadających gwiazd się skończył i teraz trzeba patrzeć na utarte schematy drużyn, które znane są kibicom równie dobrze jak rosół na niedzielnym obiedzie.
Nie będzie już wariatów z Chile, Jamesa Rodrigueza, Joela Campbella i całego złotego belgijskiego pokolenia. Ze zdolnych do gry artystów pozostał już tylko Messi, a z jeźdźców bez głowy Robben.
Przy takim układzie par półfinałowych, te mistrzostwa będą wspominanie nie ze względu na ich zwycięzcę. Ich bohaterami są ci, którzy już odpadli. A będą, bez wątpienia ci, którzy wyłączą telewizory i wyjdą na ulice. Źli, po odpadnięciu swoich pupili z turnieju. Chyba, że FIFA i sędziowie na to nie pozwolą.