Dragonforce jest jednym z nielicznych zespołów z power/speed metalowego nurtu, które autentycznie szanuje i lubię. A jest za co, bo najnowsze dzieło brytyjskiej grupy zatytułowane Maximum Overload, to klasa sama w sobie.
Muzycy kontynuują podróż w kierunku obranym na poprzednim krążku – The Power Within z 2012. Nie ma tutaj długaśnych, wręcz progresywnych kawałków, jak to było w przypadku krążków Ihuman Rampage z 2006 i Ultra Beatdown z 2008 roku. Jest konkret, moc, powalająca sprawność techniczna członków Dragonforce, a przede wszystkim bardzo dobre kompozycje, które nie rażą patosem i nadęciem charakterystycznym dla tego typu bandów.
Gdyby nie typowe klawisze, które są słyszalne w miksie, to po pierwszych dźwiękach otwierającego płytę The Game pomyślałbym, że niechcący nastawiłem płytę jakiegoś zespołu death metalowego – najpewniej szwedzkiego. Ten utwór to gonitwa na złamanie karku bez żadnej litości, no i te blasty do których pokrzykuje – jako wokal wspierający – Matt Heafy z Trivium, który wspomógł Dragonforce aż w trzech piosenkach (oprócz The Game słyszymy jego wokal w No More i Defenders). Całkiem niezłe wsparcie dla Marca Hudsona, który zdążył się zadomowić w szeregach grupy. To drugi album Dragonforce z nim przy mikrofonie.
Tommorow Kings wita słuchacza jakimś dziwnym tematem klawiszowym niczym z zespołu electro popowego. Na szczęście, to tylko niewinne intro, bo piosenka przeradza się w rzecz charakterystyczną dla Dragonforce czyli galopujący utwór z wysokimi zaśpiewami, z niesamowitą melodyką i obłędnymi – pod względem szybkości i sprawności technicznej – solówkami gitarzystów, Sama Totmana i Hermana Li.
No More, oprócz kolejnego występu lidera Trivium, przynosi doskonały riff i chóralny refren do śpiewania z fanami na koncertach. Balladowy Three Hammers przypomina, że Dragonforce to jednak brytyjski zespół, bo muzycznie kawałek ten przypomina dokonania zespołów z kręgów New Wave of British Heavy Metal.
Symphony Of The Night i The Sun Is Dead nie wybijają się stylistycznie, chociaż ten pierwszy zaskakuje „średniowiecznym” motywem na samym początku. Defenders wita za to thrashowym początkiem, jednak solo gitary nie pozwoli zapomnieć o gatunku, który uprawia Dragonforce. Ale chwała muzykom, że nie popadają w schematy, które są bolączką chyba wszystkich power metalowych kapel.
Extraction po raz kolejny pokazuje, że Dragonforce lubią blasty (perkusista grający na Maximum Overload grał niegdyś w black metalowym Bal-Sagoth). Ale nie tylko szaleńcze partie bębnów są zaletą tej piosenki. Wokalista Marc Hudson śpiewa bardzo melodyjnie, jednak jego siła głosu i barwa powodują, że jednak nie są to „pedalskie” partie, jakby to powiedzieli co bardziej ortodoksyjni fani metalu.
Płyta kończy się coverem, nietypowym dla zespołów pokroju Dragonforce. No, bo co ma Johnny Cash i jego Ring Of Fire do metalu? Ano – niewiele, ale nieprzypadkowo uznaje się za najlepsze covery te, odchodzące jak najbardziej od oryginału, prawda? Jak się ma, w gruncie rzeczy smutna piosenka o miłości do galopad perkusji i gitar? Nijak. I to jest siła tej wersji, bo Dragonforce potraktowali ten utwór niczym swój. Zaskakujący koniec Maximum Overload.
Zespół dał z siebie „maximum”, ale na pewno całość nie jest „overload”. Jest to kolejny krok naprzód w karierze Dragonforce. Nie jest to krok milowy, ale na pewno pozwalający dalej się wyróżniać na scenie power/speed metalowej. Maximum Overload to zbiór dobrych piosenek, pełnych świetnych, zapadających w pamięć melodii i doskonałej roboty instrumentalnej. Bez popadania w typowy dla gatunku patos i bez zjadania własnego ogona, ponieważ zespół nie boi się poszerzać horyzontów i zahaczać o rejony niebadane przez większość bandów tego rodzaju. I bardzo dobrze, bo dzięki temu i dzięki talentowi muzyków do pisania dobrych kompozycji, mam niewątpliwą przyjemność jeszcze raz nastawić nowy album Dragonforce – Maximum Overload.
Foto: Mystic Production.