„Skandal”, „bestialstwo”, „nadużycie” – to tylko niektóre, a do tego najbardziej cenzuralne komentarze jakich użyli internauci w odniesieniu do nagrania opublikowanego niedawno w Internecie. Zamieszczony w sieci film przedstawia wydarzenia, które rozegrały się w 3 października w Szczecinku.
Piątkowy wieczór, Plac Wolności, grupka młodych ludzi wspólnie spędza czas siedząc na ławce i rozmawiając. Po chwili nadjeżdża patrolująca teren straż miejska. Funkcjonariusze zatrzymują się i proszą napotkane osoby o okazanie dokumentów tożsamości. Jeden z chłopaków, 20-latek, oświadcza, że nie ma przy sobie dowodu osobistego, ale może podyktować swoje dane personalne. Strażnicy reagują na tę propozycję alergicznie. Pakują młodego mężczyznę do radiowozu, a tam traktują go gazem. Stosują wobec niego również przemoc fizyczną. Mówią mu, że wiozą go na policję, a w trakcie podróży nieustannie pytają czy – tutaj cytat – „podpisze dokumenty” (z relacji 20-latka wynika, że nie miał żadnej wiedzy na ich temat). Chłopak odmawia, po czym otrzymuje kolejną porcję gazu i ciosów pałką. Koniec końców, po zebraniu solidnego łomotu, młodzieniec zostaje wyrzucony pod szpitalem i pozostawiony sam sobie. Cała sytuacja została uwieczniona – najpierw kamerą, zanim chłopak znalazł się w radiowozie, a gdy już był w środku, zdążył włączyć dyktafon, który przez cały czas rejestrował dźwięk. Efekt nagrania jest traumatyczny.
Czytaj także: Stan współczesnej oświaty. Czy czas na radykalne zmiany?
Przyznam szczerze, moja pierwsza refleksja po obejrzeniu i odsłuchaniu wspomnianego nagrania, to chęć zemsty. Postrzegam siebie jako osobę względnie spokojną i zrównoważoną, ale tym razem zauważyłem u siebie najprostsze zwierzęce instynkty. Uważałem, że kara dla tych ludzi powinna być współmierna do popełnionego przez nich czynu, czyli wymierzona w sposób fizyczny. Po chwili ochłonąłem, opanowałem napływające w emocjach myśli i zadałem sobie istotne pytanie. Skoro w ten sposób zachowują się ludzie, którzy wchodzą w skład organizacji powołanej do życia po to, aby zapewnić nam bezpieczeństwo, to coś tutaj chyba jest nie tak, nieprawdaż?
Wydarzenia, które rozegrały się w Szczecinku, nie są dla mnie żadnym novum. O podobnych przypadkach słyszałem, a nawet widziałem je na własne oczy. Żeby było jasne, w sytuacjach, gdy funkcjonariusz rzeczywiście odczuwa realną groźbę ataku na swoją osobę, obronę – co jest oczywiście logiczne – uważam za konieczną. To nie podlega żadnej dyskusji. Niestety, coraz częściej persony mające odpowiadać za nasze bezpieczeństwo, stosują agresywne metody wobec ludzi, którzy popełnili jakieś błahe przewinienia. Niekiedy zatrzymani nie awanturują się, nie szukają zwady, a mimo to padają ofiarą brutalnych napaści. Zazwyczaj głównymi bohaterami takich wątpliwej klasy spektakli byli policjanci, jednak w Szczecinku to strażnicy miejscy odegrali główne role. Przynależność do którejś z tych organizacji nie ma tu oczywiście żadnego znaczenia. Chodzi głównie o sposób myślenia niektórych przedstawicieli tych zawodów. Zauważyłem, że u części z nich pojawia się syndrom „nadczłowieka”. Kogoś, kto jest ze wszystkich stron chroniony prawem, w związku z czym może śmiało wykorzystywać je przeciwko szaremu obywatelowi. Ma w swoich rękach wszystkie atuty. Tryśnie w oczy gazem? Padł ofiarą ataku. Uderzył pięścią w brzuch? Zatrzymany stawiał opór i był agresywny. I tak dalej, i tak dalej. Praktycznie nie ma możliwości udowodnienia, że to my jesteśmy pokrzywdzeni. To środowisko trzyma się razem, współpracuje ze sobą, więc gdy pojawia się zagrożenie, natychmiast łączy siły i działa we wspólnej sprawie. Przełóżmy to na prosty, aczkolwiek często praktykowany schemat. Oto przykładowy scenariusz. Niczym nie zawiniłeś, ale mimo to dostałeś łomot od sfrustrowanego funkcjonariusza. Zdenerwowany, lecz równocześnie mający nadzieję na ukaranie napastnika składasz zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Liczysz, że Twój wniosek przyniesie oczekiwany rezultat, w głębi duszy powtarzasz sobie, że nie ma innego wyjścia, przecież żyjemy w państwie prawa. Po jakimś czasie otrzymujesz jednak niemiłą wiadomość. Okazało się bowiem, że „pan władza”, który postanowił sprawdzić wytrzymałość Twojej czaszki, zupełnie przypadkowo znalazł kilku świadków (kolegów po fachu), a ich zdaniem to Ty byłeś agresywny i zaatakowałeś jako pierwszy. Jeżeli nie posiadasz niezbitych dowodów, jesteś właściwie bez szans. Szach mat.
Opisany przeze mnie schemat prowadzi do tego, że pokrzywdzeni często się poddają. Za ich przykładem idą następni, którzy pomimo, iż zostali upokorzeni wolą zacisnąć zęby, niźli narobić sobie problemów. Przecież konsekwencją „igrania z władzą” mogą być nieprzyjemności w szkole, czy w pracy. Lepiej odpuścić i mieć święty spokój. Bierność zwykłych ludzi jedynie potęguje brak zahamowań u niezrównoważonych funkcjonariuszy. Utwierdza ich w przekonaniu, że nadal mogą pozwolić sobie na bardzo dużo, a mimo to nie zostaną ukarani. Brakuje konkretnego impulsu, który zwróciłby uwagę mas na ten – moim zdaniem – istotny problem.
Nie chcę generalizować. Zdaję sobie sprawę (a może tylko mi się wydaje?), że procent tych, jak nazwałem ich wcześniej, niezrównoważonych funkcjonariuszy, w stosunku do uczciwych stróżów prawa jest znacznie mniejszy. Często spotykam się z miłymi, kulturalnymi policjantami, czy uprzejmymi strażnikami miejskimi. Nie widzę wówczas problemu, kiedy chcą mnie wylegitymować – w końcu taką mają pracę. Może kogoś szukają i takie dostali wytyczne? Cholera wie, dopóki są wobec mnie w porządku, nie zamierzam utrudniać im wykonywania obowiązków. Niestety, ten – jak mi się wydaje – mały, destrukcyjny procent w ich szeregach, psuje im opinię. Do tego stanowi nie lada zagrożenie, ponieważ jeżeli policjant czy strażnik miejski wyposażony w rozmaite narzędzia mogące wyrządzić krzywdę nie potrafi opanować emocji, to ja jako zwykły obywatel mam prawo się bać. Czasem wystarczy jeden niefortunnie wyprowadzony cios, by doszło do ogromnej tragedii.
I tu pojawia się pytanie. Czy nie można temu jakoś zapobiec? Czy te starannie przeprowadzane testy psychologiczne, które przechodzą kandydaci na, np. policjanta, nie są w stanie wykazać, że ów kandydat może dostać ataku furii? Czy nie da się uniknąć sytuacji takich jak ta w Szczecinku montując wewnątrz radiowozów kamery? Nie sądzę, żeby wpływało to na komfort pracy funkcjonariuszy. Niektórzy powiedzą, że za chwilę w ich środowisku pojawią się obawy i protesty sugerujące, iż w obecności kamer mogą być prowokowani. Parafrazując pewną polityk – sorry, taki zawód. Jeżeli zatrzymany obrazi czy naubliża, to nie musi być od razu równoznaczne z tym, żeby za chwile kopać go po głowie. Może nie będzie to najlepszy przykład, ale… przenieśmy się na moment na stadion piłkarski i weźmy na celownik sędziego liniowego. Wiem, że to nieporównywalny poziom stresu, ale ten facet przez cały mecz wysłuchuje obelg obrażających zarówno jego, jak i jego rodzinę, a jakoś rzadko się słyszy, żeby przeskoczył bandy reklamowe i skatował któregoś z kibiców. Myślę, że odpowiednio przeszkolony funkcjonariusz policji czy straży miejskiej nie powinien mieć problemu z odpornością na takie zachowania. Wracając do sedna. Sytuacje, w których osoba zatrzymana ewidentnie i z pełną premedytacją zaatakowała stróżów prawa, co w konsekwencji doprowadziło do ich odwetu, będą usprawiedliwione. Sądzę, że każdy logicznie myślący obywatel przyzna, że policja powinna mieć prawo użycia siły, gdy wymagają tego okoliczności. Wprowadzenie kamer ograniczy jedynie nadużycia. Oczywiście, nie jest to pomysł pozbawiony wad. Ludzie mogą być wywlekani z radiowozów, a urządzenia rejestrujące obraz celowo uszkadzane. Mimo to uważam, że będzie to pierwszy krok w stronę normalności.
Formacje powołane po to, aby nas chronić powinny wywiązywać się z powierzonych im zadań. Wiem, wszyscy jesteśmy ludźmi i miewamy gorsze dni, ale to odróżnia nas od zwierząt, że Bóg obdarzył nas rozumem. I tutaj apel do policjantów i strażników miejskich – nie pozwólcie, żeby mundur go Wam odbierał.
DZ
Fot. Wikimedia/HuBar