Nie tylko w dzisiejszych czasach ludzie prasy, mediów, a głównie politycy wytykają sobie przodków i wyciągają z kieszeni „dziadka z Wermachtu”, czy chwalą się swoim szlacheckim pochodzeniem, niczym Prezydent Komorowski. Niestety takie zachowanie dzisiejszych polityków nie jest ani nowością, ani czymś dziwnym, jest to wręcz tradycja, która była konsekwentnie pielęgnowana od wieków w sejmowych ławach. Więc może coś rzeczywiście jest na rzeczy?
Szlachta odgrywała w polskiej polityce znaczną rolę. Pełnili ważne funkcje państwowe, od których często zależała pozycja kraju w Europie i na świecie. Pamiętamy doskonale zabory i targowicę zawiązaną przez „polskich” przedstawicieli szlachty. Szlachcice przypisywali sobie pochodzenia od Sarmatów – mieli oni po nich odziedziczyć męstwo, odwagę, gościnność i umiłowanie do wolności, która przez niektórych była na opak rozumiana. Przodkowie z III w. p.n.e. to było jednak za mało dla naszych „gwiazd polityki”; niektórzy posuwali się znacznie dalej – przypisywali sobie pochodzenia od Jafeta, syna Noego… Tacy przodkowie mieli przynieść rodzinie splendor i chwałę , a legendarny przodek miał być przykładem dla następnych pokoleń.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Sam pogromca Turków w bitwie pod Wiedniem – Jan Sobieski, z chęcią mówił o łączącym go pokrewieństwie z hetmanem Żółkiewskim. To po nim miał odziedziczyć spryt wojenny i odwagę. Jak sam pisał: Tak tedy pradziad, dziad, wuj i brat rodzony od pogańskiej położony ręki; jakiego przykładu w domach, lubo rycerskich i wojennych, podobno się mało trafiało!
Do swojego pochodzenia nie odwoływali się wyłącznie mało znaczący politycy, którzy dzięki niemu chcieli dorównać wielkim magnatom. Swoich przodków w sprawach polityki wykorzystał również opasły i gnuśny, znający kilka języków – jednak w żadnym z nich niepotrafiący się porozumieć, szlachcic Michał Korybut Wiśniowiecki. Za pochodzeniem od kniazia Jeremiego miała iść mądrość i rezolutność przyszłego króla Polski. W pamiętnikach Paska znaleźć można ówczesną argumentację, wedle której reprezentanci społeczeństwa wybrali Wiśniowieckiego na tę funkcję: Niewiele by nam trzeba szukać króla, mamy go między sobą. Wspomniawszy na cnotę i poczciwość, i przeciwko ojczyźnie wielkie merita księcia ś. pamięci Hieremiego Wiśniowieckiego, słuszna by rzecz zawdzięczyć to jego posteritati. Owo jest książę JMość Michał; czemuż go nie mamy mianować? Albo nie z dawna wielkich książąt familjjej? Alboż nie godzien korony?
Wspomniałem wcześniej, że wielu z szlachciców wykorzystywało swe pochodzenie w sprawach sądowych. Przykładowo ród Firlejów, który z pokolenia na pokolenie stawał się coraz mniej znaczący, częstokroć powoływał się na swoich zacnych przodków. Firlejowie nie pełnili poważnych funkcji państwowych, ale za to bardzo dobrze tworzyli „image medialny”. Przypisywali sobie pochodzenie od zachodniego rycerstwa, szukali również pokrewieństwa w liniach piastowskich. Za największego wojaka wśród swych antenatów uważali Jana Firleja, który miał być najodważniejszym z najodważniejszych. W rzeczywistości była to postać stosunkowo mierna.
Dawniej wywiedzenie szlachectwa nie było nadzwyczaj trudne. Wystarczyło zeznanie kilku sąsiadów, parę dokumentów. A jak pisał Fredro nie brak świadków na tym świecie – wkładając te słowa w usta rejenta Milczka. Nie była to fantazja komediopisarza, ale ukazanie polskiej patologii systemu prawnego. Czy to przekupstwem, czy politycznym wsparciem, oskarżeni znajdowali często kogoś kto krwią własną świadczył za ich szlachectwem i niewinnością.
Walerian Trepka tropił fałszerstwa wśród szlachciców tworząc „Liber chamorum”, czyli księgę chamów. Zawierała ona ponad 2 tys. różnych przypadków fałszowania szlachectwa. Tę lustracyjną pogoń odziedziczył prawdopodobnie po swoim ojcu Hieronimie, który w obronie własnego majątku, rzucał oskarżeniami o podszywanie się po stan szlachecki.
Ówcześni heraldycy również przyczyniali się do fałszowania historii – a przynajmniej do wybielania niektórych niewygodnych faktów. Niesiecki w swoim herbarzu pomija przewinienia wielu spośród ludzi uważanych za zdrajców ojczyzny. Próżno tam szukać pomsty na Radziejowskich. Pomimo niechlubnej historii swego ojca, Michał Stefan Radziejowski cieszył się godnością arcybiskupa gnieźnieńskiego i stosunkowo mocną pozycją w gronie elity Rzeczypospolitej. Dużo chętniej powoływano się bowiem na zasługi przodków, niż przypominano o ich wadach. O ile więc doszukiwanie się nieszlacheckich korzeni bywało metodą eliminacji politycznych przeciwników, o tyle raczej nie było nią doszukiwanie się w historii rodzinnej przysłowiowych czarnych owiec.
Zdjęcia: Wikimedia.org