Jak wybić się ponad przeciętność i zwrócić na siebie uwagę świata? – to pytanie zadaje sobie wielu ambitnych, młodych ludzi. I teraz, i sto lat temu odpowiedź jest ta sama – należy zainteresować sobą odpowiednich ludzi. Opowieść o polskich studentach malarstwa, którym zamarzyło się wejście w świat bogatej paryskiej socjety, zaczyna się i kończy na Misi Sert.
Komitet Paryski – ugrupowanie artystyczne założone w 1923 roku przez kilkorga studentów pracowni Józefa Pankiewicza w krakowskiej ASP – powstał jeszcze w Krakowie, ale w nazwie zawarł już przyszłe miejsce działalności. Młodzi malarze (wśród nich m.in. Jan Cybis, Piotr Potworowski i Józef Czapski) pragnęli wyjechać do Paryża, aby tam czerpać z najnowszych dokonań francuskiego malarstwa – w szczególności postimpresjonizmu. Interesował ich przede wszystkim kolor, malarskie rozstrzygnięcia formy plastycznej, oderwanie się od precyzyjnego rysunku przedmiotu. Chcieli prostych motywów, czerpanych z natury i życia codziennego. Wyjeżdżając z Polski – jak sądzili, na 6 miesięcy – mogli oderwać się od poważnej, historycznej tematyki à la Matejko i konieczności związania twórczości z pracą sławiącą polski naród. Zostali 6 lat.
Gdy w połowie lat 20. wyjechali do światowej stolicy sztuki, nie wszystko układało się po ich myśli. Co prawda, udało im się wynająć pracownię w XIV dzielnicy, często bywali w Luwrze, malowali i zawzięcie dyskutowali o sztuce, lecz ciągle brakowało im pieniędzy. Drobne zlecenia, jak ilustracje do gazet i żurnali czy malowanie stolików, chust i wachlarzy nie wystarczały na utrzymanie w stolicy Francji. Wtedy ktoś wpadł na pomysł, by zwrócić się do mieszkających w Paryżu Polaków.
Najbardziej oczywistym, lecz przez swoją pozycję, bardzo onieśmielającym wyborem była Misia Sert, córka polskiego emigranta Cypriana Godebskiego. Ta, wtedy 50-letnia już, protektorka artystów wypromowała niezliczone rzesze muzyków, malarzy i literatów. Znała się dobrze z Józefem Pankiewiczem oraz Pierre’em Bonnardem (pozowała mu wielokrotnie), artystycznym idolem grupy. Być może zechciałaby pomóc młodym Polakom? Jako przedstawiciel „kapistów” oddelegowany został Józef Czapski, ponieważ jako jedyny z całej grupy władał językiem francuskim, a być może liczono też na jego arystokratyczne korzenie i tytuł hrabiowski (genealogia miała ogromne znaczenie w ówczesnej Europie).
I rzeczywiście, zaledwie Czapski przyszedł do jej salonu, Misia od razu zapaliła się do pomysłu pomocy polskim artystom: „świetnie, proszę tu przyjść jutro, zabierzemy Picassa na obiad”. Jak powiedziała, tak zrobiła. Picasso, nagabywany przez panią Sert, zgodził się przyjąć protektorat nad balem mającym wypromować w Paryżu Komitet Paryski. Już wtedy był bardzo sławny i jego obecność gwarantowała zainteresowanie wśród paryskiej socjety.
Przygotowania do imprezy zaczęto późną wiosną. Oprócz Picassa i Bonnarda, zostali zaproszeni m.in. Dolly Radziwiłł, baronostwo Rotschildów, hrabia Harry Kessler, Jean Cocteau i Siergiej Diagilew wraz z najważniejszymi tancerzami Baletów Rosyjskich. Wreszcie, 1 czerwca 1926 roku, rozpoczęto „Super Jazz Ball”. Według różnych relacji, pierwsza impreza odbyła się w Sali wystaw rolniczych przy rue de Grenelle bądź na specjalnie przez Misię wynajętej angielskiej rzecznej barce, zacumowanej przy brzegu Sekwany niedaleko mostu Aleksandra III. Bal na barce miał trwać jeszcze przez tydzień i, jak wspominała Misia, jego organizacja kosztowała „małą fortunkę”.
Polscy malarze chcieli zrobić jak najlepsze wrażenie na gościach. Z myślą o ewentualnych zamówieniach dla Baletów Rosyjskich, przygotowali podobno wspaniałą scenografię, której motywem przewodnim miało być może i morskie głębiny. Po suficie płynęły żaglowce (namalowane od spodu), a ze ścian spoglądały ośmiornice i rekiny. Honorowy gość, Pablo Picasso, otrzymał od „kapistów” ogromną, papierową rybę, z którą nie rozstawał się przez całe przyjęcie. Aby dodatkowo uatrakcyjnić zabawę, wśród tłumu przechadzały się nagie modelki ubrane tylko w kwiaty. Ubrana w marynarskie mundurki jazzowa orkiestra, zdaniem hrabiego Kesslera, „grała wspaniale i ogłuszająco”……
i wtedy zgasło światło. Elektryczności nie udało się naprawić ani pierwszego wieczoru, ani później. Zaproszeni zamożni i wpływowi goście nie zdążyli dobrze przyjrzeć się namalowanym motywom i docenić talentów młodych malarzy – Czapski opowiadał po latach, że „Diagilew nie rozejrzał się nawet po naszych dekoracjach i cały efekt przepadł”. Impreza trwała jednak dalej, bo w puste butelki po alkoholu wetknięto świeczki. Na zewnątrz rozpętała się wichura, w szyby wściekle tłukł deszcz, a orkiestra nie przestawała grać – takie warunki, w połączeniu z półmrokiem i litrami wina niezbyt sprzyjały kontemplacji malarstwa. Jak pisał w dzienniku hrabia Kessler, „trzeba jednak powiedzieć na korzyść Polaków, że mimo doraźnego charakteru całego przedsięwzięcia nie wykroczyli poza granice przyzwoitości. Wszystkie zasady uprzejmości były przestrzegane nawet wówczas, gdy przy końcu pomiędzy szczątkami wieszaka szukało się w ciemnościach na podłodze kapeluszy i wieczorowych płaszczy”.
Dansing na barce, niestety, nie przyniósł spodziewanych dochodów; większość najważniejszych gości ulotniła się po pierwszym wieczorze. Zamiast pieniędzy seria imprez przyniosła ogromny dług – ponad kilkadziesiąt tysięcy franków. Polscy studenci nie musieli jednak płacić ani grosza, ponieważ całą kwotę opłaciły Misia, Dolly Radziwiłł i inne „panie komitetowe” – regulując zadłużenie, pani Sert miała stwierdzić tylko: „mój Boże, jakie to zabawne!”.
Mimo wszystko, wydaje się, że bilans zysków i strat wypadł dla „kapistów” zdecydowanie dodatnio. Udało im się zdobyć rozgłos, a gdy na początku lat 30. powrócili do kraju, czekało na nich wiele zamówień prywatnych i publicznych. Dziś Komitet Paryski uważany jest za jedno z najważniejszych polskich ugrupowań artystycznych XX wieku. Dla Józefa Czapskiego bal na łodzi przy brzegu Sekwany był początkiem pięknej przyjaźni z Misią Sert.
Katarzyna Ziemlewska