Przedsiębiorca, który prawie przez 20 lat walczył z sądem o odszkodowanie za zrujnowanie jego firmy postanowił założyć Fundację Praw Podatnika. Marek Isański, bo o nim mowa, przez wiele lat walki o swoje pieniądze, zdobył ogromną wiedzę w temacie patologii podatkowych. Dlatego postanowił iść za ciosem i podzielić się swoim cennym doświadczeniem z innymi.
W latach 90. Marek Isański założył Towarzystwo Finansowo Leasingowe. Wówczas dzierżawił autobusy dla PKS. Skarbówce nie pasowało, że siedziba firmy znajdowała się w Zielonej Górze, a zatrudnieni kierowcy pracowali w Sanoku. W 1996 roku przedsiębiorca został oskarżony o oszustwo.
10 lat zabrało spółce wykazanie przed sądami administracyjnymi, że wszystkie podejmowane działania aparatu skarbowego były bezprawne oraz, że brak było dowodów na stawianie spółce jakichkolwiek zarzutów naruszenia prawa. Dopiero w 2012 roku wykazane więc zostało, że to nie TFL kradł, a działająca zgodnie z prawem firma była niszczona przez organy podatkowe.
Całe postępowanie zakończyło się dopiero w listopadzie 2015 r. Wyrok uchylił wszystkie decyzje podatkowe i umorzył postępowania wobec przedsiębiorcy.
Czytaj także: Szykują się nowe przepisy, które pozwolą na konfiskatę majątku przedsiębiorców
Po latach udało mu się odzyskać jedynie 7 mln zł odsetek, ale nadal trwa spór o gigantyczne odszkodowanie w wysokości 817 mln zł. Jeszcze w 2016 r. Isański żądał jedynie 157 mln zł odszkodowania, co i tak było rekordową kwotą w związku z odszkodowaniem. Przedsiębiorca ma nadzieje, że wyższa suma zdopinguje Skarb Państwa do podjęcia rozmów na temat ugody.
– To jest śmieszne, a zarazem tragiczne. Najgorsze jest to, że to był zwykły błąd urzędnika najniższego szczebla, który zakwestionował wszystkie wcześniejsze wnioski kontrolne urzędu skarbowego. Mieliśmy stałe kontrole i wszystko było ok. Potem przyszedł jeden człowiek i stwierdził, że wszystko, czego dotknąłem, to ukradłem. Od kiedy zapadła decyzja, że spółka niesłusznie naliczała zwrot VAT, absolutnie wszyscy – z naczelnikami i ministrem – stanęli za tym urzędnikiem
– wyjaśniał w wywiadzie dla money.pl Isański, potwierdzając, że chodziło tylko oto, że kierowcy odbierali autobusy w Sanoku, a nie w Zielonej, gdyby nie to – wszystko byłoby w porządku.