W ostatnich dniach polskie środowisko medialne wspomina Pawła Zarzecznego, wybitnego dziennikarza sportowego, felietonisty i pisarza, który odszedł od nas 25 marca. Mówią i piszą o nim przede wszystkim jego koledzy z branży. Głos zabrał m.in. Cezary Gmyz, korespondent TVP Info w Berlinie. Uczynił to jednak w wyjątkowo niesmacznym tonie.
Wszystko zaczęło się od artykułu Przemysława Rudzkiego, dziennikarza „Przeglądu Sportowego”. Rudzki opisuje w nim swoją znajomość z Zarzecznym, który był dla niego niezwykle ważną postacią w jego zawodowej karierze. To on ubzdurał sobie, że ze studenta Politechniki Śląskiej na emigracji w Londynie zrobi dziennikarza sportowego. Nikt inny by na to nie wpadł – pisał.
W tekście Rudzki wspomina również moment zwolnienia Zarzecznego z „Przeglądu Sportowego”. Nazywa to jego „pierwszą zawodową śmiercią”. Zapamiętałem też dzień, w którym zwolnili go z „Przeglądu Sportowego”. Myślę, że to była jego pierwsza śmierć. Zawodowa. Nigdy się z tym nie pogodził. Chciał robić gazetę po swojemu, ale zderzył się z czołgiem korporacji. Dosłownie, bo dał na okładkę „PS” czołg z piłkarzami Groclinu w środku i tytułem: „Na Berlin!”, przed meczem z Herthą. Niemiecki nadzorca gazety wywalił go z roboty. Szedłem do redakcji i minąłem go na chodniku. Był tak zdruzgotany, że mnie nie poznał – zdradził (W TYM MIEJSCU znajdą państwo cały felieton).
Tę samą historię, przedstawioną jednak z trochę innej perspektywy, przytaczał kilka lat temu Krzysztof Stanowski, założyciel portalu Weszlo.com, przez wiele lat współpracujący z Zarzecznym. Kiedyś w „Przeglądzie Sportowym” Paweł Zarzeczny dał przedziwną okładkę. Groclin grał wtedy z Herthą, a w redakcji mieliśmy niemieckiego nadzorcę, który żyć nie dawał, wymyślał jakieś bzdury i frustrował całą załogę. Paweł go raczej lekceważył i z tego względu było jasne jak słońce, że za moment zostanie zwolniony, on sam wiedział o tym doskonale. Gdy więc mecz się zbliżał, poczekał aż Niemiec pójdzie do domu i zmienił pierwszą stronę. Dał na niej wielki czołg, a pod nim czołgistów: Niedzielana, Rasiaka, Milę i Zająca, a wszystko spuentował napisem: „Na Berlin!”. Jak się łatwo domyślić, była to ostatnia okładka, jaką zrobił, ale co napsuł krwi niemieckiemu nadzorcy – to jego. A podejrzewam, że i ów Niemiec musiał później tłumaczyć się swoim przełożonym – pisał w jednym ze swoich felietonów.
Ów niemiecki nadzorca, o którym wspominają Rudzki i Stanowski, to Martin Gielnik, przedstawiciel wydawnictwa Marquard Media, które zajmowało się wówczas dystrybucją „PS”.
Przytoczony fragment felietonu autorstwa Przemysława Rudzkiego zamieścił na swoim twitterowym profilu Cezary Gmyz. Ciekawą rzecz o Pawle Zarzecznym wyłapał @StZerko ale oczywiście Niemcy nie ingerują w treść gazet. Ciekawe jak się nazywał ów nadzorca? – napisał. Nawiązał tym samym do głośnego listu, który Mark Dekan, szef koncernu Ringier Axel Springier, wystosował do pracowników tytułów medialnych znajdujących się w jego „stajni”. Przez kilka dni był to jeden z głównych tematów poruszanych na antenie TVP. Dziennikarze i publicyści mediów publicznych zarzucali Dekanowi ingerowanie w treści, które tworzą jego podwładni.
Wpis opublikowany przez Gmyza skomentował Przemysław Rudzki. Pod tweetem zamieścił dwie krótkie odpowiedzi, które jednoznacznie wskazywały, iż dziennikarz poczuł się wyjątkowo zniesmaczony. Korespondent TVP Info swój komentarz opublikował bowiem zaledwie dwa dni po śmierci Zarzecznego.
@WyszynskiKarol @cezarygmyz @StZerko niestety, z tekstu o zmarłym wyciągnęliście starą historię, potrzebną do waszych gierek. Obrzydliwe.
— Przemysław Rudzki (@Rudzki77) 28 marca 2017
@WyszynskiKarol wiem, zostałeś przypadkowo dołączony, chodzi mi o cytowanie tego fragmentu w ramach politycznych gierek. Nie godzę się na to
— Przemysław Rudzki (@Rudzki77) 28 marca 2017
Cezary Gmyz do słów Rudzkiego się nie odniósł.
Paweł Zarzeczny zmarł 25 marca. Przyczyną śmierci było zatrzymanie akcji serca. Wybitny dziennikarz miał 56 lat.
źródło: Twitter, Przegląd Sportowy, Weszlo.com, wMeritum.pl
Fot. Wikimedia/Piotr Drabik