A dowodzik jest? Pytają młodzi naukowcy w specjalnej kampanii, zachęcając internautów do weryfikowania czytanych informacji i podawania źródeł w tekstach popularnonaukowych. Pseudonauka przekonuje nas, że coś jest w stu procentach pewne. Nauka docieka i bada – mówią.
Kampania informacyjna „A dowodzik jest?” ma zachęcać internautów do weryfikowania informacji poprzez poszukiwanie dowodów naukowych jak również do zwracania uwagi na ich jakość lub brak. Jej organizatorami są twórcy portalu Mała Psychologia, członkowie Stowarzyszenia Rzecznicy Nauki oraz rysowniczka Aleksandra Herzyk.
„Nasza akcja to promocja pewnego sposobu myślenia. Tak samo jak mówimy głośno o tym, by zdrowo jeść, by się wysypiać, tak samo powinniśmy mówić o tym, aby sprawdzać informacje, które czytamy np. w internecie. Dobrze byłoby, gdyby już w podstawówce był przedmiot, który uczy nas, jak zdobywać informacje, jak weryfikować źródła, jak do nich docierać, jak sprawdzać, czy dane źródło jest dobre czy nie. Wiemy jednak, że to się nie wydarzy w najbliższych miesiącach. Jedyne, co możemy zrobić, to zacząć o tym mówić” – mówi PAP Monika Aksamit-Koperska reprezentująca stowarzyszenie Rzecznicy Nauki.
Prowadzący akcję naukowcy zachęcają więc internautów do weryfikowania czytanych w sieci informacji, zaś autorów tekstów popularnonaukowych do podawania źródeł, z których korzystają pisząc o badaniach.
Akcja wystartowała na Facebooku, bo – jak mówią jej twórcy – to portal społecznościowy, szczególnie podatny na rozpowszechnianie nierzetelnych informacji. „W portalach społecznościowych załamuje się stary typ edytowania informacji. Kiedyś za wyłapanie błędów, sprawdzenie merytoryczne informacji odpowiedzialny był edytor. Kilka osób musiało spojrzeć na informację, zanim ujrzała ona światło dzienne. Natomiast na portalach społecznościowych każdy może coś napisać, a edytorem jest społeczność. Lajkując dodajemy takiej informacji wiarygodności. To jest cały sposób przyswajania informacji przez społeczeństwo, który nie wydaje się nam dobry” – zauważa rozmówczyni PAP.
Co powinno sprawić, że podczas czytania sensacyjnych doniesień naukowych zapali się nam czerwona lampka? Może być to już sama konstrukcja artykułu – tłumaczą. „Jeżeli ktoś w takim tekście bardzo mocno przekreśla dotychczasowe ustalenia i mówi, że ma remedium na wszystko. Jeżeli podkreśla, że wielu przed nim próbowało dokonać odkrycia, ale tylko jemu się udało. Jeżeli argumentuje swoje hipotezy nie badaniami, ale anegdotycznymi przykładami” – wylicza przedstawicielka Rzeczników Nauki.
Chociaż czasami – jak przyznaje – rzeczywiście trudno odróżnić fake newsa od informacji prawdziwej, szczególnie, że lubimy sensację i daliśmy się do niej mediom przyzwyczaić.
Dominik Kantorowicz z portalu Mała Psychologia zauważa, że warto zdać sobie sprawę z jakiej strategii korzystamy w starciu z nową informacją. Amerykański psycholog prof. Thomas Gilovich wyróżnił dwie proste strategie jakimi możemy się posługiwać w starciu z nowymi informacjami. „Pierwsza zasada: +Czy mogę w to uwierzyć?+, wynika z naszego pragnienia, by coś było prawdą. Umotywowani w ten sposób będziemy skłonni akceptować dowody gorszej jakości za wystarczające do uznania prawdziwości jakiegoś przekazu. Druga, odmienna strategia, jaką możemy przyjąć to: +Czy muszę w to uwierzyć?+, która jest przyjmowana wobec informacji, których nie chcemy zaakceptować. Zdaniem Gilovich’a w tym przypadku będziemy mniej skłonni do poszukiwania informacji, ale również bardziej wobec nich krytyczni i wymagający” – mówi Dominik Kantorowicz.
Jak w takim razie szukać wiarygodnych źródeł i weryfikować prawdziwość podawanych informacji? „Przy każdym nowym artykule warto rozłożyć go na +czynniki pierwsze+. Zacząć od rzeczy najprostszych: przeczytać więcej niż sam lead, sprawdzić informacje o autorze, źródła – o ile są podane, datę publikacji (musimy pamiętać, że udostępnianie starych informacji nie oznacza ich aktualności); aż po te bardziej refleksyjne – zadać sobie pytanie czy nasze prywatne opinie nie wpływają na odbiór artkułu. Czasami warto po prostu zapytać autora publikacji o źródła i dowody, to trwa chwilę, a dużo zmienia. Jeśli ktoś nie poda nam dowodu, to też jest ważna informacja” – mówi Kantorowicz.
Warto też sprawdzić, czy taki news pojawia się w kilku serwisach internetowych, ale nie jest ujęty w te same słowa. Wtedy możemy sprawdzić, na jakie źródła powołują się autorzy takich tekstów i do źródeł dotrzeć sami. Warto zwrócić uwagę, czy podana w badaniu grupa osób jest reprezentatywna dla całego społeczeństwa. Trzeba też być czujnym, czy w tekście lub badaniu ktoś nie próbuje nam czegoś sprzedać lub zareklamować. „W tym celu czasem manipuluje się np. danymi wydajności lub skalą” – mówi Aksamit-Koperska.
Nieco lepiej w weryfikowaniu informacji mają naukowcy, którym łatwiej o dostęp do płatnych informacji naukowych. Jednak – jak przekonuje Monika Aksamit-Koperska – każdy, nawet przeciętny Kowalski, może dotrzeć do abstraktu artykułu naukowego i sprawdzić czy to, co czyta jest prawdą.
Twórcy akcji chcą też wyjaśniać trudny język naukowy, który dla przeciętnego czytelnika bywa problemem. Jak zauważają przedstawiciele kampanii, dla laika różnica między korelacją a wynikaniem może być nieistotna, natomiast świat nauki bardzo mocno odróżnia te dwa pojęcia. Podobnie pojęcia hipotezy i teorii. Teorie są czasem obalane, ale aby tego dokonać trzeba starać się przez lata. Nowe hipotezy powstają zaś codziennie. Przez tego typu językowe różnice mogą powstawać nieporozumienia. „Jeśli Kowalski nie rozumie jak działa nauka, to ktoś może mu to działanie opisać na niekorzyść nauki; powiedzieć: zobacz oni – naukowcy znowu się wycofują, znowu się pomylili. Tymczasem oni zawsze mówili, że ich ustalenie było na 99 proc.; nigdy nie powiedzieli, że było na pewno” – mówi Koperska.
Nauka gdyba i bada; zaś pseudonauka przekonuje, że coś jest na pewno i odwołuje się do wyższych wartości np. autorytetu osoby lub jakiejś instytucji. Do powołania się na autorytet wystarczy czasem zwykły symbol jak na przykład fartuch laboratoryjny (Milgram, 1963). „Gdy ktoś chce nas oszukać to często mówi: +na pewno+, bo nie ma innych argumentów, którymi mógłby nas przekonać” – zauważa Monika Aksamit-Koperska.
Dzięki akcji internauci zyskują też narzędzia do weryfikacji informacji. Na jej facebookowym fanpejdżu można znaleźć np. narzędzie z listą wyszukiwarek publikacji naukowych. „Edukujemy i informujemy żartobliwie poprzez memy, infografiki i komiksy, choć nie znaczy to, że problem nie jest poważny” – zauważa rozmówczyni PAP.
Do popierania akcji będą zachęcały osoby rozpoznawalne, przygotowano też specjalne koszulki, a wkrótce pojawią się nagrania wideo. „Na Facebooku widać, że nasza akcja zaczyna powoli działać. Ludzie czytając jakieś informacje oznaczają nas prosząc przy okazji autorów tekstów o podanie źródła informacji. Śmiało można to określić małym sukcesem” – mówi Dominik Kantorowicz.
„Jest taki jeden dzień w roku, kiedy wszyscy podchodzą do informacji sceptycznie; myślą, że się z nich żartuje i wszystko jest nieprawdziwe – to 1 kwietnia. My staramy się przekonać, że ten jeden dzień można byłoby rozciągnąć na więcej dni w roku” – podsumowuje Aksamit-Koperska.
Szczegółowe informacje na temat akcji można znaleźć na stronie: https://www.facebook.com/kampaniadowodzikjest/