Święty Graal, według wiary chrześcijańskiej, był legendarnym kielichem, z którego Chrystus pił podczas Ostatniej Wieczerzy. Graal pojawiał się także w legendach celtyckich, w czasach arturiańskich był poszukiwany przez kilku rycerzy Okrągłego Stołu. Ostatecznie odnaleziony, więc i dla polskiego Graala może być szansa. W końcu w każdej legendzie jest ziarno prawdy.
W dobie dobrze zapowiadających się polskich skoczków, piłkarek ręcznych i nawet, o dziwo, piłkarzy nożnych (U-21), kibic piłki kopanej, wpatrzony zazdrośnie w wyniki z innych dyscyplin, rzewnie wspomina czasy, kiedy w piłce nożnej coś znaczyliśmy. Pokolenie, które pamięta występy Deyny, Bońka i Laty, z eliminacji na eliminacje traci nadzieje na to, że w swoim życiu doczeka czegoś podobnego w wykonaniu rodaków. Podobnie sprawa ma się do czasów, kiedy to jeszcze Legia i Widzew walczyły w Lidze Mistrzów. Niby nie aż tak odległe, ale jednak, kończy się już druga dekada. W Pucharze UEFA (później Lidze Europy) cieszyła nas Wisła Kraków, przez chwilę Lech Poznań i nawet wcześniej już wspominana Legia. Krótkie były to zrywy, jak odpalanie na popych auta. Niby przez chwilę zadziała, ale wkrótce silnik padnie na Amen.
No i pada.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Nawet w piłce młodzieżowej (męskiej, kobiety radzą sobie lepiej) następuje spory zjazd. Od srebra w Barcelonie, poprzez 1/8 MMŚ w Kanadzie, kiedy to zachwycaliśmy się pokonaniem Brazylii w grupie, do teraz, kiedy to jeszcze nie udało się nawet awansować do głównego turnieju imprezy, a już obecny stan rzeczy* uznawany jest za sukces.
Przyczyn tego wszystkiego jest mnóstwo. Słabi piłkarze, kiepska infrastruktura (gdzieniegdzie bywa lepiej). Brak kontynuacji w szkoleniu, od najniższych do najwyższych szczebli. Postęp technologiczny, coraz mniej dzieciaków biega po podwórku za piłką od rana do nocy. Z tym, że ten postęp nastąpił wszędzie, a wytłumaczeniem jest rzecz jasna dla nas.
Szkoleniem trenerów w Polsce zajmują się ludzie, którzy sami z trenowaniem mają niewiele wspólnego. Fantastycznie wielu z nich opisał w swojej książce, pisanej piórem Krzyśka Stanowskiego, Grzegorz Szamotulski. Szamo w dosadny sposób nakreślił umiejętności trenerskie Stefana Majewskiego, byłego pierwszego Amiki Wronki (przebywał również w innych klubach), który zaliczył nawet debiut jako selekcjoner reprezentacji. Zajmował się również kadrą młodzieżową U-23, czyli tworem wykreowanym dla chłopaków bez większego talentu, byleby tylko mogli promować się na arenie międzynarodowej, bo na grę w pierwszym zespole biało-czerwonych byli po prostu za słabi. Stefan Majewski piłkarzem był przeciętnym, ot zwykłym wyrobnikiem, jako trener utrzymuje się tylko dlatego, że kiedyś grał w reprezentacji. Grało tam oczywiście wielu ludzi, którzy jako trenerzy nie zasłynęli nigdzie (Grzesiek Lato), bądź zasłynęli nie tak, jak powinni, jako działacze (…Grzesiek Lato). Z tym, że Stefan dobrze żyje z Bońkiem.
Kilku trenerom z tego okresu się udało. Takim był (jest) bez wątpienia Henryk Kasperczak, ale on przed pierwszym przybyciem do Wisły, mógł poszczycił się bardzo bogatym CV, w którym nie było ani jednego klubu z polskiej ekstraklasy. Przybył n-i-e-z-e-p-s-u-t-y. Bo generalnie w naszej lidze, trenerzy po prostu zamieniają się posadami. Właściciele nie mają do nich cierpliwości i zrzucają (na nich) całą winę za słabe wyniki zespołu. A trenerzy zwolnieniami specjalnie się nie przejmują, karuzela się kręci i prędzej czy później szybko na nią wrócą. Teraz do głosu doszło młodsze pokolenie szkoleniowców, ale i oni ten trend podłapali.
Istnieją ludzie, którzy na naszym podwórku są odrobinę lepsi od innych w tym co robią. Ta odrobina często w zupełności wystarczy, by dostać po jakimś czasie posadę marzenie – selekcjonera. I niebotyczną gażę. Franciszek Smuda, Waldemar Fornalik, a teraz Adam Nawałka, robili w ekstraklasie różnicę. Smuda robi nadal. Ich siłą była systematyczna praca z piłkarzami, której wielu nie ma okazji zasmakować. Niestety ta różnica, którą robią w lidze, niknie w starciach na arenie międzynarodowej, czy to na poziomie reprezentacji, czy na poziomie klubowym (Smuda w 2. Bundeslidze). Bo piłkarze słabi. Bo warsztat trenerski też słaby. Adam Nawałka jest trzecim z rzędu selekcjonerem wybranym z podobnych powódek, jak jego poprzednicy. Następca każdego z trzech wyżej wymienionych miał wnieść coś lepszego. Smuda zmienił Majewskiego. Uważam to za największy sukces tego pontyfikatu. Fornalik wniósł trochę profesjonalizmu – przynajmniej nie trzeba było już wstydzić się za Smudę. Nawałka wniósł, jak na razie, Marcina Robaka. W domyśle i nadziejach, ma wnieść żelazną dyscyplinę i charyzmą przebić smutnego Waldemara. Oby.
Jedynym obecnie polskim klubem, mającym szansę -i kadrowo i organizacyjnie- dostać się do Ligi Mistrzów, jest Legia Warszawa. Statystyki zawodników z eLką na piersi z obecnej edycji Ligi Europy mogą powodować u niektórych (wszystkich?) co najmniej uśmiech politowania, ale tak to trzeba obiektywnie ocenić. Nikogo lepszego na wielu płaszczyznach w naszym kraju obecnie nie ma. Rozumieją to zarządzający warszawskim klubem, a konsekwencją ich dysput było zwolnienie Jana Urbana. Były trener Legii, w której pracował dwukrotnie w ciągu sześciu lat, przed objęciem stanowiska przy Łazienkowskiej za pierwszym razem (zmienił Jacka Zielińskiego, który tymczasowo prowadził zespół po zwolnieniu Dariusza Wdowczyka) pracował z klubami w lidze hiszpańkiej tak naprawdę amatorskimi. Po trzech latach zabaw z amatorami, otrzymał do prowadzenia drużynę, która w zamierzeniu rok w rok miała grać o tytuł mistrza kraju. Spory awans. Jankowi się nie udało, ale okrzepł (?) w lidze polskiej (?!) i w drugim podejściu do Legii, wywalczył dla klubu podwójną koronę. W europejskich pucharach się nie powiodło i mimo zdobytego po kilkunastu latach dubletu, Urbana zmienił Norweg, Henning Berg. Jak napisał w swoim felietonie Krzysztof Stanowski, potencjał drużyny Legii jest spory i kisiła się ona przy Urbanie. W pewnym sensie można się zgodzić. Jakiejś zmiany należało dokonać, może tylko cieszyć, że włodarze Legii nie zamierzają poprzestawać na krajowych trofeach i ambicje są znacznie większe. Generalnie tak powinien właśnie funkcjonować zdrowy klub. Zastanawiać może zmiennik, Henning Berg. Prawdą jest, że jako piłkarz osiągał sukcesy, występował nawet w Manchesterze United, ale Urban jako piłkarz również sukcesy odnosił. Trenerskie osiągnięcia obu panów są porównywalne. Polak osiągnął wprawdzie sporo na terenie naszego kraju, no ale właśnie, ile to znaczy? Nic. A żeby nie było aż tak dramatycznie – niewiele.
Schemat zmian bardzo podobny do tego z reprezentacji. A jeśli schematy podobne, to i wyniki mogą być takie same. I trzeba być naprawdę sporym optymistą by wierzyć, że Berg i Nawałka dadzą radę. Jak to mawiają, zawsze są dwa uda**. Albo pójdziemy szlakiem Iranu i zanotujemy największy awans w rankingu (70 pozycji), albo zjazd na poziomie Kuby (53 pozycje). Rekordy do bicia są na obu biegunach.