Wygląda na to, że Uriah Heep powrócili na dobre. Myślałem, że płyta Wake The Sleeper z 2008 roku, wydana po bardzo długim okresie milczenia, była jednorazowym podrygiem grupy, a jednak jej tytuł okazał się zaskakująco proroczy. Trzy lata później pokazali się z niezłej strony na Into The Wild, a teraz wzbudzili moje zdumienie nowym krążkiem zatytułowanym Outsider.
Ostatnie lata w karierze grupy nie były usłane różami. Przedwcześnie, po ciężkiej chorobie, zmarł wieloletni basista Uriah Heep – Trevor Bolder, którego godnie zastąpił Davey Rimmer. Nowy nabytek nie był mi wcześniej znany, jednak jego basowe popisy świetnie się wkomponowały w stylistykę grupy.
Czytaj także: Muzyka łączy pokolenia - WAMI - \"Kill The King\" [recenzja]
A jaki jest współczesny styl Uriah Heep? Prawie identyczny jak w latach siedemdziesiątych, ale absolutnie nie jest to zarzut! Muzycy nie silą się na oryginalność czy nowatorskość, grają to co najlepiej potrafią. Czyli soczysty hard rock z wyeksponowanymi organami Hammonda, za sterami których zasiada Phil Lanzon. Płyta rozpoczyna się od świetnego Speed Of Sound. Wszystko pięknie w tym kawałku współgra ze sobą: głos Shawa, bas Rimmera, wszędobylskie klawisze Lanzona, soczyste riffowanie Micka Boxa i te chórki zaśpiewane unisono, bardzo charakterystyczne dla zespołu. Czyste, klasyczne Uriah Heep.
Po energicznym openerze mamy wyciszenie w postaci nostalgicznego intro do singlowego One Minute. Jest to fajny, bardzo melodyjny kawałek z łatwo zapamiętywanym refrenem. W sam raz do promocji radiowej. Po pierwszych kompozycjach rzuca się w uszy doskonała forma wokalna Berniego Shawa. Pomimo upływu lat imponuje on siłą głosu, barwą, ale i zdolnościami interpretacyjnymi.
Kolejny na płycie The Law, to taki hard rockowy walczyk z solem gitary pokazującym możliwości drzemiące jeszcze w palcach Micka Boxa. Następny The Outsider atakuje słuchacza podwójną stopą perkusji i tempem, które gna na złamanie karku. Chwilę oddechu przynosi Is Anybody Gonna Help Me?, w którym cudowne melodie wydobywa ze swojego gardła Shaw. W Looking At You znowu słyszymy charakterystyczne chórki w wykonaniu Uriah Heep. Can’t Take That Away ma w sobie ten muzyczny „nerw”, typowy dla klasycznych nagrań zespołu, jak Look At Yourself czy Easy Livin’.
Wesołe i melodyjne Jessie i Kiss The Rainbow sugerują, że Outsider będzie przyjemnie i bez niespodzianek się kręcił w odtwarzaczu do samego końca, aż na sam finish muzycy przywalili mocarnym Say Goodbye. Ciężki riff musiał wprawić niejednego fana Uriah Heep w osłupienie, jednak cała kompozycja jest doskonałym zwieńczeniem płyty! Nie pozostaje nic więcej, jak tylko nacisnąć przycisk 'repeat’.
Jestem mega pozytywne zaskoczony. Oczekiwałem płyty zmęczonych i podstarzałych rockmanów, którzy tylko odcinają kupony od swojej popularności. A tu proszę! Uriah zafundowała słuchaczom 11 buchających energią i świeżością utworów, które absolutnie nie rażą tym, że są mocno osadzone w klasycznej stylistyce grupy z lat siedemdziesiątych. Muzycy są w doskonałej formie. Gitara Micka Boxa i Hammond Phila Lanzona świetnie ze sobą współgrają, tworząc ścianę dźwięku. Sekcja rytmiczna zasuwa aż miło i to w sposób wcale niebanalny (te basowe pasaże Rimmera!). A nad wszystkim góruje głos Berniego Shawa w bardzo dobrej formie. Uriah Heep po raz kolejny pokazują, że powinni należeć do hard rockowej ekstraklasy.
Foto: Mystic Production.